Marcin Sas: Poza wszystkim, czyli spacer życia
Poza tym, że nie śpię i nie bardzo wiem dokąd można pójść o 5 rano – niewiele wiem.
Na razie wychodzę i wchodzę do pokoju: kuchnia, łazienka – łazienka i powrót do pokoju. Trasa obmyślona precyzyjnie, tak jak dokładne jest przekonanie, że należy być cicho w swoim wymyśle.
Wcale nie jest tak, jak proponuje rozkład dnia, rozkład ciała. O wszystko trzeba się starać.
Przez moment udaje mi się myśleć, że wierzę w to, tak jak uwierzyłem (będąc dzieckiem), że oczami można ściągać pioruny do mieszkania… Teraz wierzę we wszystko, o czym pomyślę i to jest moja przewaga.
Jeszcze nie wiem nad kim lub nad czym, ale cieszy jak każde inne zwycięstwo.
…
Przebieram między godzinami, jak owocami na jakimś bazarze… To straszne, że trzeba się spieszyć.
Poza tym, że jest rano i wymyślam podróż, spacer życia, niewiele się dzieje. Powoli ustalam trasę.
Coraz dokładniej, i coraz więcej o niej wiem.
Z drugiej strony coraz szybciej wykruszam się w tej drodze, a to dlatego że… chodzę jak obłąkany! Podobno tak się poruszam! Podobno… Ale przecież właśnie tego chciałem – mieszkać daleko, a być blisko, więc unoszę do góry głowę i z dumą będę chodził jak obłąkany… Ech, gdyby wszystko tak dobrze szło…
…
Wychodzę zatem na ten mój spacer życia, na spotkanie z jakąś ciekawą perspektywą i przepalającymi kroki myślami, że nikt z nas nie jest nowy, wszystko w jakimś sensie to kopiowanie starych obrazów.
Wszystko, co najważniejsze, dzieje się w rzeczywistości, ale to chyba nie wystarczy, czasem nie, tak jak składane przysięgi czy obietnice, a dlatego że wszystko można sfałszować, myślę czasem, że fikcja jest ciekawsza.
Moim celem od zawsze był rynek, pusty plac wypełniony kamiennymi spojrzeniami okien…
Kiedy już jestem na samym środku – okazuję się być poza wszystkim.