Marcin Cielecki: Konstelacja
Zbudził mnie szum wyciętych drzew. Piołunowy ogień
wstąpił w gościnę. Co dobre jest teraz: kwiaty piją wodę,
krążący wokół czas wchodzi we mnie i wychodzi kiedy zechce.
Zawinąłem się poezją jak płaszczem, otuliłem mową własną
przed każdym mrozem, przed szeptem, głosem obcym. Na kuchennym
stole herbata, pióro i kartka, z nich kreślę kolejne kręgi. Patrzę,
jak śpisz w pokoju obok i spokojnie oddychasz.
Pomiędzy literami z pamięci łączę twoje znamiona i pieprzyki
w konstelację, a ona objawia moje imię. Odkryte są lądy i nazwane krainy.
Tam śmiech się kulga, tam jęk mieszka, tam krzyk urwany
wespół z prośbą o jeszcze zagnieździł się w tobie i oblókł w ciało.
Nadaliśmy mu imię.
Smakuję powietrze wreszcie nie pamiętając nazwisk. Otulony wierszem
jestem bardziej nagi niż jedna z tych bezbronnych chwil pogodzenia się.
Ćwiczenie w milczeniu, ćwiczenie w umieraniu.