Magdalena Wojak: Czarna świnia, biały kruk
Andrzej Stasiuk, Taksim, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2009
Podróż to próba wyjścia z rzeczywistości, przyzwolenie dane przestrzeni, by dotykała, kłuła, ocierała i raniła. W jednym z wywiadów Andrzej Stasiuk podkreślał, że ma ona moc zatrzymania czasu, pozwala oszukać świat i siebie, stając się namiastką jakiejkolwiek innej aktywności, nadzieją na cud odmiany losu. Ruch odbywający się „gdzie indziej”, wykraczający poza orbitę codzienności, odrealnia ją i obraca w nicość. Oddalający się, porzucony obszar zastyga, umiera. A co zrobić, gdy podróż staje się codziennością? Gdy ruch odbywa się w sferze myśli, obrazów i słów powracających z przeszłości? Gdy podróż zaczyna być jedyną formą życia i jedyną prawdą? Ucieczką i celem jednocześnie?
Postawieni przed tymi dylematami bohaterowie najnowszej książki Stasiuka radzą sobie nie najlepiej. Pięćdziesięcioletni, przegrani, sfrustrowani usiłują odnaleźć własną niszę w handlu używaną odzieżą w umierającym, opustoszałym mieście, którego niemiarowe tętno wyczuwalne jest jedynie w knajpie przy oświetlonej neonami stacji benzynowej. Tam spotykają się nieliczni mieszkańcy, by przy butelce wódki snuć swoją opowieść. Tylko ona potwierdza ich niepewne istnienie na granicy światła i mroku, jesieni i zimy, bieli i czerni.
Władek — autochton, ludowy gaduła, cwaniak i polski everyman „był jak duch tego miasta. Ucieleśniał je: szary, niewidzialny, prawie przezroczysty, pierworodny syn codzienności i od urodzenia za pan brat z klęską”. Paweł (pierwszoosobowy narrator) to przybysz z dużego miasta, uciekinier z własnej przeszłości, rozbitek i wnikliwy obserwator. Ich spotkanie było dziełem przypadku lub przedziwnej splątującej losy konieczności. Wspólny biznes i związane z nim wyprawy „starym mulastym dieslem” ducato to czas niezwykłych, wielopoziomowych konfrontacji.
Stasiuk przenosi relację łączącą wspólników na płaszczyznę nadawca — odbiorca. Niemal wszystko dzieje się tu między słowami i dzięki słowom. „(…) to »dobrze« powiedziałem dopiero po jakimś czasie. Wcześniej musiał mi bardzo dużo opowiedzieć”. — wspomina Paweł początek spółki z Władkiem, który „gadał” nieustannie jakby milczenie było rodzajem nieistnienia. Sięgał w przeszłość i wybiegał w przyszłość — zmyślał, „ale jakie to miało znaczenie, skoro potem w jakiś sposób powtarzaliśmy te wymysły naprawdę”. (Może dlatego, że wszystko już było i zdarzenia się wyczerpały? „Może jego życie to był wir, który wciągał inne życia?”) Odsłaniał i tworzył życiorysy, snuł iskrzące dowcipem anegdoty, składające się na bogatą autobiografię — wówczas gęstniał, dziwił się własnym słowom, nabierał konturów, zawsze pełen świetnych pomysłów na intratny biznes, wyłaniał się z szarego tła, w którym znikał Paweł — introwertyk chroniący się w wynajętym za grosze starym domu z ogrodem, zasłuchany we własną pamięć, która jak szkatułka przechowuje pamięci cudze i z nich stwarza opowieść pomnożoną, silniejszą od świata, który depcze. Taką opowieścią jest „Taksim”.
Dla Stasiuka pozornie oczywisty stosunek sprzedającego do towaru zyskuje głębszy sens. Władek przemawia do tłumów potencjalnych klientów jak prorok i cudotwórca. Obiecuje, kusi, zaklina. Ciuchy z metkami „Paris–London–New York” dla najuboższych cygańskich i rumuńskich mieszkańców zapadłych górskich wiosek, stanowiące emblematy lepszego świata, w istocie były „rozciągniętą tandetą”, „wzgardzonym barachłem ze śmietnika”, wielkim nic. Kłamały. Nadmiar rzeczy tak łatwo dostępnych, odbiera im rangę, burzy równowagę relacji człowiek–przedmiot, zabija życie przedmiotu, który niegdyś trwał, przechodził z pokolenia na pokolenie i wprowadza ontologiczną anarchię: „Żadnych zasad poza dostępnością, bo wszystko się będzie rozpierdalało coraz szybciej (…) I musi im ostatecznie odpierdolić, bo będą mieli wszystko, a jednocześnie nie będą mieli nic”. I chyba rzeczywiście tak się dzieje, gdyż w opisywanym przez Stasiuka, podszytym pustką świecie, w końcu nawet człowiek staje się rzeczą, na której przemycie można nieźle zarobić. W tym kontekście symboliczna wydaje się scena, gdy nagle na targowisko wkracza czarna świnia, niszczy stragany i zabija mężczyznę. Czar pryska.
Przestrzeń, gdzie odbywa się handel, staje się aksjologicznie rozedrgana i poszarpana. Poprzecinana liniami przemierzanych dróg. Stasiuk buduje swój świat, splatając w niezwykłe konfiguracje trzy kategorie: przestrzeń, pamięć i ruch. To ich pochodną jest los. Władek doświadcza tego na własnej skórze: prowadząc samochód, „zwalnia, bo pamięć pociągnęła go wstecz”. Nieustanne bycie w drodze nie wynika wyłącznie z konieczności zarobkowania. Planowane zyski nie dadzą zmierzyć się w żadnej walucie. Podróżowanie ma uwolnić od garbu przeszłości, dać poczucie spełnienia, sytości, bogactwa i spokoju. Dla Pawła każdorazowe przekraczanie granicy było pozostawieniem losu po tamtej stronie, „jak chwilowe zwolnienie z przeznaczenia”. Złudzenie ucieczki doskonałej. Ich ruch odbywa się zawsze wahadłowo: nadziei wyjazdu towarzyszy „spokojna rozpacz” powrotu — i na odwrót. Autor każe swoim bohaterom wciąż na nowo definiować pojęcie peryferii. Dryfują oni na obrzeżach, które zawsze leżą za blisko centrum. Może dlatego wysyła Pawła z owładniętych marazmem Gorlic do Taksim — dzielnicy Stambułu, by przekonał się, że tak naprawdę nic się nie zmieniło? A może każe mu nabrać dystansu i spojrzeć na Polskę, jak na zapadłe miasteczko leżące na antypodach cywilizowanego świata?
W opowieści Stasiuka człowiek nie jest wolny i już o tym wie. Matryca jego losu ukryta jest w zakamarkach przeszłości, które raz oświetla a raz kryje przewrotna pamięć. Zmaganie z nią to konfrontacja z tajemnicą. W „Taksimie” przejmująca jest scena, gdy stara Rumunka wróży Pawłowi w nieznanym mu języku. Więc przyszłość jest czytelna, ale niedostępna dla tego, kogo dotyczy? Zamknięta w kolejnej opowieści? Odsłania się tylko fragmentarycznie, dla zachęty lub przestrogi? „Czarna świnia, biały kruk” — tak brzmiały słowa wróżby, jedyne dające się wyodrębnić i przetłumaczyć. To wskazanie dwóch pierwiastków determinujących los: pierwotnej, chtonicznej siły, która każe żyć zachłannie, niebezpiecznie, na ledwo widocznej krawędzi oddzielającej dobro od zła oraz siły pamięci, mocy myśli nadającej tej zachłanności i ryzyku sens. Nadającej jej urok lub przekleństwo wyjątkowości. Moc i głębia. Żywioł i refleksja. Szaleństwo i wyciszenie. Władek i Paweł.
Przywołując to proroctwo, autor pokazuje jeszcze jedną zależność: „Taksim” wyrasta z „Białego kruka” — jednej z jego pierwszych powieści, wydanej w 1995 roku. Swoisty determinizm dotyczy nie tylko życia człowieka, ale także literackiej postaci i opowieści w ogóle. Nad „Taksim” Stasiuk pracował dziesięć lat — czekał aż bohaterowie dojrzeją, zaczną się starzeć — dojrzewał i starzał się razem z nimi. Już wiedział, że absolutna wolność nie istnieje, że sprytny zabieg duchowego przywódcy wędrujących po Bieszczadach trzydziestolatków — Wasyla Bandurki — zamieniający rzeczywistość w fatamorganę nie zwalnia od odpowiedzialności, a Graala odnaleźć się nie da. Apokalipsa, przed którą uciekał i tak nadejdzie, i trzeba ją po Miłoszowemu po prostu przyjąć.