Maciej Duda: Tamara uprzyjemniająca
Tamara Bołdak-Janowska, Rzeczy uprzyjemniające. Utopia, Borussia
Nakład 400 egzemplarzy zdarza się często w przypadku poezji. W przypadku prozy już rzadziej, a jeszcze rzadziej w przypadku twórczyni, która na swoim koncie ma już kilkanaście publikacji i kilka nagród. Toteż niebywała wydaje się stópka redakcyjna „Rzeczy uprzyjemniających” Tamary Bołdak-Janowskiej: ilość wydanych egzemplarzy – 400! Powszechnie niedostępna, a jednak znalazła się na długiej liście książek nominowanych do Nike. Przypadek, zaskoczenie? Trudno orzec, czy to wynik jurorskiej walki z koniunkturą, czy zwykły margines koniunkturę ubezpieczający. Tak samo jak trudno jest orzec, czy książka nagradzana jest lepsza od tej nienagradzanej. Jedno jest pewne, taka nominacja, to spory rozgłos i reklama dla twórcy, a ten się Bołdak-Janowskiej i przyda i należy. Choć, jeśli patrzeć na opisywany przypadek, to nawet redakcja związana z nagrodą nie podołała ciężarowi dostatecznego poinformowania i zrecenzowania wyboru jury. A szkoda, bo Bołdak-Janowska jest nie tylko twórczo płodna, ale też godna uwagi.
„Rzeczy uprzyjemniające. Utopia” to soczysta opowieść, kronika spisana w kilkunastu rozdziałach prozą. Przedstawia historię plemienia Narajów, a właściwie Narajskich kobiet, bo opowieść od samego początku skupia się wokół wątków mieszkanek Naraju. Co ważne, pod piórem Bołdak-Janowskiej historia nie tylko fabularnie staje się HERstorią, odmianie podlega także forma. Autorka zmienia język. Składnia pozostaje klarowna dla polskiego czytelnika, jednak warstwa leksykalna sprawia, iż przy każdym zdaniu zastanawiamy się nad przyległością języka do desygnatu. Nazwy czynności wydają się być oparte na brzmieniu jej wykonywania, brzmienie rzeczowników przypomina z kolei kształty opisywanych i wytwarzanych przez Narajów przedmiotów. Powyższe kontaminuje tak rozbieżne odczucia jak czytelnicza przyjemność i kłopot. Przyjemność dość prostą, bowiem takie zabiegi budzą w nas tęsknotę do czasów, kiedy wyrażenie „na niby” zastępowało każdą rzecz i w każdej chwili mogliśmy stworzyć alternatywną rzeczywistość za pomocą piasku lub kredy. Kłopot – także niezłożony, ponieważ przebicie się przez wspomnianą warstwę leksykalną nie jest może czytelniczym wyczynem, ale ci mniej wytrwali z pewnością mogą się sparzyć na kilkudziesięciu pierwszych stronach i tracąc cierpliwość, sami siebie pytać: o co autorce chodzi? Ciągi obco i dziwnie brzmiących rzeczowników, czasowników i przymiotników przypominają zapętloną onomatopeję, przez co narajski tekst staje się po prostu dźwięcznym zapisem życia. Życia równoległego, w którym i czas i miejsce mają swoje prawa. Czas mierzy się siedemdziesięcioletnimi pokoleniami, a kolejne wydarzenia istnieją w bliżej nieokreślonych porach: ale to później… , a miejsce jest gdzieś poza światem, na szlaku wszędzie docierających chińskich handlarzy. Być może, jak wskazuje sama nazwa, znajduje się nawet nad rajem.
Naraj zamieszkują babinie, których siłą napędową jest wymyślanie i konstruowanie kolejnych rzeczy uprzyjemniających. W ten sposób ich historia staje się opowieścią aktywnie działającego i myślącego plemienia, które żyje w wierze w Bozię. W przedstawionym społeczeństwie funkcjonują także mężczyźni i tak jak Narajki, oni także wymyślają, projektują i budują. W ten sposób zaburzony zostaje odwieczny podział na bierne i aktywnych. Tenże idzie jednak jeszcze dalej, ponieważ szybko okazuje się, iż społeczna i intelektualna równość w krainie Narajów nie jest prawidłowością, a mężczyźni ustępują kobietom. To narajskie babinie dysponują potencjałem ukrytym w ich macicach, dzięki czemu, to zawsze one inicjują zbliżenia i akty seksualne czy dla prokreacji, czy dla przyjemności. W ten prosty sposób odwrócony zostaje odwieczny wektor, który wykuwać ma męskocentryczną kulturę. Co ważne, takie odwrócenie nie zakłada równoległego znaczenia i etykietowania. Owszem, to po stronie babiń znajduje się energia i potencjał, ale to nie oznacza, że ich mężowie są gorsi, a ich rola ograniczana. Wszyscy mogą działać w wybrany przez siebie sposób, wszyscy powinni postępować zgodnie z tym, czego oczekują bozie a także wszyscy mają zapewnione prawo do przyjemności oraz wyboru końca swego żywota. W ten sposób autorka pokazuje nam rewers współczesnych podziałów płciowych i prawa do eutanazji. Na stronach narajskiej kroniki porusza także kwestię trzeciej płci, którą zamyka w sprytnym paradoksie – otóż z w Naraju nie znano innych niż heteronormatywne zachowania, to nie deprecjonuje jednak samej idei trzeciej płci, którą, właściwie przypisać można wszystkim poważającym przyjemność Narajom.
W końcowych partiach tekstu ta utopijna wizja zderzona zostaje z historią Starego Testamentu i działaniami wędrownych kobiet, które przybywają do Naraju. To one namawiają babinie do napisania ikony, to one tłumaczą im, że nie liczy się bozia, tylko Bóg, to one gaszą ich protesty i obawy dotyczące wymazania bozi i zastąpienia jej gołębicą, wreszcie to one usilnie perswadują wszystkim babiniom, iż ważniejsze od przyjemności jest cierpienie i strach odkupiony przez życie wieczne.
W ten sposób kończy się około tysiącletnia wizja matriarchatu. Tenże ustępuje wierze katolickiej. Tak samo jak narajskie dialogi dziecięce ustępują antycznym dialogom filozoficznym oraz późniejszym pedagogicznym opowieściom. Czy lepszym? W tekście Bołdak-Janowskiej nie znajdziemy odpowiedzi, tylko tęsknotę za baśniowymi opowieściami i zabawą, za czasem kiedy wszystko było prostsze i jaśniejsze. Być może tu leży przyczyna finalnej, czytelniczej przyjemności.