Joanna Lech: Andergrand
Od wczoraj zima. Zasłonięte okna nie zatrzymują ciepła, więc noc
zaczyna się tu zaraz po świcie i trwa do rana. Mdli mnie od snów,
bo śpię od tygodnia, dopiero od wczoraj chłonę. Śniegu nie widać,
jest w powietrzu i na wyciągniecie ręki, tak samo, jak kawa, pety
i ta głucha cisza, od której powoli rosną mi łuski na plecach,
cofają się żyły. Od dwóch godzin falowanie łagodne jak przypływ,
mimo wszystko zastygam w tej jednej, czułej pozycji, bo wszystko
odstaje a śnieg mógłby być najlepszym dowodem na to, że świat
może się jednak obejść beze mnie. Tak więc zastygam. Stąd widać
wyraźniej, od spodu, od strony wnętrza. Zbieram stąd resztki światła,
goję blizny i tylko ręka wciąż skrada się po podłodze, w stronę kaloryfera.