Jarosław Markiewicz: *** (Zaglądali sobie w oczy)
Zaglądali sobie w oczy jak przez dziurkę od klucza,
jakby tam siebie szukali i nie mogli znaleźć.
Czy jesteś tam, po tamtej stronie oczu, w szczęśliwej
hawajskiej wiosce przed przybyciem białych?
Istoty, które mieszkają na terytorium serca,
niech będą niewidzialne, miłość napełnia je światłem
i nie jest już lepka jak wszystko, co mieszka w wodzie,
od czasu do czasu podpływa do brzegu,
żeby pozdrowić umarłych
– miłość tak złudna jak umarli,
co odchodzą w światło i stają się nieśmiertelnymi
uczestnikami przestrzeni powrotów, która nie wraca,
bo wciąż patrzy mi prosto w oczy,
zaczepia mnie na swoich oczach jak na hakach,
a po chwili, kiedy słodycz krocza dociera
do podniebienia, oczy podnoszą mnie do góry,
próbuję swoimi oczami zobaczyć to, co on widzi
i wtedy poniżej pępka puszczają we mnie tamy
i zalewam się raz po raz, i szukam zagubionego mostu
na Wiśle, i myślę, że już nie może być lepciej,
ale po chwili jest nieporównywalnie lepiej,
a później jeszcze lepciej,
a kiedy udaje mi się wreszcie złapać głębszy oddech,
pytam: czy jesteś etnografem, czy postanowiłeś
zbadać siebie pierwotnego mieszkającego w szczęśliwej
hawajskiej wiosce przed przybyciem białych,
bo ja czuję jakby dopadł mnie ludożerca,
który przed głównym posiłkiem kocha się ze mną
na przekąskę,
na misjonarza i na gąskę,
a przy tym pod kocioł podkłada,
a ja swój sen opowiadam
i czuję, że więcej już nie wytrzymam,
i znowu w wody odpływam.
Pa, pa, kochanie,
spotkamy się w oceanie.