Jan Nagrabiecki: wiatr chodzi w moim kapeluszu
szedłem
kapelusz leżał nabrzmiały
moją głową
o sześć powojennych lat spóźniony
gołębie spały
dlatego nie zostawiały na nim
swoich wizytówek
w samym środku miasta
o szóstej rano
kolejka
– nie podziemna
ani nadziemna –
lecz do sklepu
stała się wozem
dwudziestego pierwszego wieku
nie wszedłem do niej
bo spieszyłem się:
pieszo było się wcześniej
u celu –
biblioteka tłumiła moje kroki
jej światło oświeciło mój umysł
do stopnia uczonego
później porównywałem krew
czerwonego krzyża
z białymi łóżkami kliniki
aby ocenić wartość życia
wiatr rozglądał się na ulicy
przeziębiony
więc oddałem mu własny szalik
ale on zwykle zachłanny
zerwał mi z głowy kapelusz
i poniósł na swojej niewidocznej głowie
akurat właśnie wtedy
obrażona na lekarzy kostucha
opuściła klinikę
i pojechała w karetce pogotowia
wijącymi się ulicami
w dal
a za nią powiało
wirującym kapeluszem