Jacek Dehnel: Skejci przed Saint-Denis
Tyle kamieni, by wierzyli święcie,
że wylądują w niebiańskim urzędzie,
przyniosą kwitek, wypełnią rubryczki,
dobędą z sejfu chrząstki i paliczki.
Tyle wysiłków, żeby uważali,
że po seansie ktoś światła zapali,
wyjdą, wyrzucą pognieciony bilet,
po czym spożyją mizerię i filet.
Tyle stukania, murowania, szklenia –
a czas na drobne każdą kość rozmienia.
Przed drzwiami Hassan i jego kolega,
którym to samo, co królom, dolega.
Warszawa, 30.VII.2008