Iwona Smolka: W sercu poematu
Każdy apetyt ma swój świat
Gaston Bachelard
Zastanawiam się nad tym zdaniem Bachelarda, które podpowiada nam, że świat poety zależy od jego pragnień, marzeń, dążeń. Nie jest odwzorowaniem rzeczywistości, zapisem jakiegoś stanu, obrazem konkretnego bytu, lecz zawsze zależy od owego „apetytu”, w którym się objawia indywidualność twórcy.
Apetyt Mickiewicza jest ogromny. Połyka świat i wszechświat, każdy szczegół i ogrom kosmosu. Żywi się ludową bajką, legendą i mitem, tym, co realne i wyśnione. „Kraj lat dziecinnych” – wielki obszar marzenia – jest zarazem krajem samotności. Bachelard powiada: „Nigdy nie widziało się świata należycie, jeżeli to, co się widziało, nie było przedmiotem marzenia”.
Przypatrzmy się Mickiewiczowskiej kniei, matecznikowi, w którym powinien był siedzieć, a nie siedział, głupi niedźwiedź. Czy jest to kraina prawdziwa, czy też wyrosła z marzenia, z owej chwili samotnej kontemplacji? Nie, iżby mnie nie zadowalał ów obraz strasznych ostępów, ani też abym wątpić miała, iż takie mateczniki istniały czy też nadal istnieją. Niemniej coś mnie trapi przy czytaniu tego fragmentu „Pana Tadeusza”, który nagle zaczyna przypominać straszną baśń, a może balladę, w której obrazach wody wzbierają i na zatopionym mieście rośnie ziele – zaczarowane córki Świtezia.
Mickiewicz nie opisuje dzikiego ostępu, lecz oprowadza nas po nim. Czyjś, nie tylko wzrok autora, śledzi te wykroty i jamy. Oczywiście jest to wędrowiec – jeden z wielu, który podąża za wyobraźnią poety, wkracza w jego wyrosły z marzenia krajobraz. Niemożliwy jest do pomyślenia pejzaż bez śledzących go oczu, natura i „wzrok bezludny”. Musi pojawić się ktoś, kogo oczy, uczucia, wzruszenia ożywią, a zarazem przekształcą scenę widzenia.
Ktokolwiek będziesz w nowogródzkiej stronie,
Do Płużyn ciemnego boru
Wjechawszy, pomnij zatrzymać swe konie,
Byś się przypatrzył jezioru.
Tak napomina nas autor w „Świtezi”. Tu zaś ostrzega śmiałka:
Bo gdybyś przeszedł bory i podszyte knieje
Trafisz w głębi na wielki wał pniów, kłód, korzeni
Napomnienie to jest oczywiste. Dobry przewodnik ostrzega, by ktoś, kto tam już jest, już widzi to wszystko, nie pomylił drogi. Poeta prowadzi swojego wędrowca niemal za rękę. Krok po kroku wiedzie go do „jądra gęstwiny”.
Ten błądzący – chłopiec, wędrowiec? – wie, gdy tylko rozejrzy się wokół, że „tu zaszła zmiana w scenach mojego widzenia”. Wie, że „Dusza może wyprowadzić z nicestwa światy nowe i na nich osadza / Doskonalsze od ziemskich kształty promieniste” („Sen”).
Jakież to światy wyprowadza dusza? Realne, czy mityczne, a może realne, które zarazem znaczą coś więcej?
Wędrówka „do samego środka” wiedzie po okręgach. „Myśliwiec krąży koło puszcz” i najpierw przechodzi „bory i podszyte knieje”. Potem jest krąg drugi: „wielki wał pniów, kłód, korzeni”, trzeci krąg zaś jest „Obronny trzęsawicą, tysiącem strumieni”. Zaraz powstanie krąg czwarty” siecią zielsk zarosłych, i kopcami mrowisk, / Gniazdami os, szerszeniów, kłębami wężowisk”.
Biedny wędrowiec! Jak nieprzyjazna jest ta kraina, a przecież już rysuje się krąg piąty i szósty, gdzie „Czyhają, niby wilcze doły, / Małe jeziorka, trawą zarosłe na poły”. I jakby mało było tej grozy, „Wielkie jest podobieństwo, że diabły tam siedzą”. W kręgu siódmym tkwią drzewa „jak czarownic kupa / Grzejąca się nad kotłem, w którym warzą trupa”.
Nie, nie są to „światy promieniste”, jeszcze pojawi się krąg ósmy, w który „daremnie nawet zapuszczać się okiem; / Bo tam już wszystko mglistym zakryte obłokiem”. Musi podnieść się do góry ów obłok, opar z „oparzelisk”, mglista zasłona, aby wędrowiec mógł zobaczyć krąg dziewiąty:
A za tą mgłą na koniec (jak wieść gminna głosi)
Ciągnie się bardzo piękna, żyzna okolica,
Główna królestwa zwierząt i roślin stolica.
Mamy więc dziewięć kręgów. Kręgów strasznych i odrażających. Mickiewicz, tłumacz Dantego, nie bez przyczyny sięgnął do „Piekła”. Wieje grozą z tej baśni, z tego balladowego opisu, w którym czuć „zapach trupi”, a drzewa odprawiają, jak czarownice z „Makbeta”, jakieś gusła nad trującą wodą.
Do otchłani, jak wiadomo, prowadzą różne szczeliny, cieki wodne, a więc potrzebne jest owe „tysiąc strumieni”, niedostępne jeziorka „Tak głębokie, że ludzie dna ich nie dośledzą”, a ich woda jest „plamista rdzą krwawą”.
Nad tymi jeziorkami siedzą chore drzewa, „Łyse, skarłowaciałe, robaczliwe, chore”. Może są to drzewa, w które, tak jak u Dantego, wcieliły się dusze samobójców? Przecież i w „Boskiej Komedii” drzewa owe tracą liście, gdyż wyszarpują je karmiące się nimi harpie.
Oczywiście każdy z nas spotkał „skołtunione drzewa”, na wpół obumarłe, i nie trzeba przywoływać Dantego, aby je zobaczyć. Czujemy jednak, że ten Mickiewiczowski las skrywa tajemnicę większą niż ta, która kryje się w „scenie widzenia”, niż w odwołaniu do tradycji literackich.
Zwarty, niedostępny las, składający się z dziewięciu kręgów jest także okrążoną wzrokiem wędrowca wyspą. Miejscem wydzielonym, osobnym, zamieszkałym tylko przez zwierzęta i rośliny.
Na samym dole, w Tartarze, tam gdzie męczą się dusze największych przestępców, śmierć jest ciężka, materialna. To śmierć zagęszczona. Mickiewicz to miejsce zagęszczonej śmierci nazywa „piękną, żyzną okolicą”. „W niej, jak w arce Noego, z wszelkich zwierząt rodu / jedna przynajmniej para chowa się dla płodu”.
Matecznik okazuje się być arką ocalenia.
Matecznik – wielka chtoniczna Matka, z otchłani, z samego dna piekła gromadzi i wyprowadza „drzew i ziół nasiona, / z których się rozrastają na świat ich plemiona”. Tu wylęga się życie i gromadzi się śmierć. Arka jest miejscem odosobnienia. Miejscem specjalnym, wyspą, na której ma się przechować istnienie. Możemy się więc uradować. Oto niemal obraz raju. Na dnie piekła kryje się odrodzenie, w głębi przerażającego krajobrazu, w jego środku, jest miejsce dla pierwotnej niewinności. W tym sercu matecznika, w „jądrze gęstwiny” żyją pospołu, w zgodzie ze sobą, wszystkie zwierzęta i rośliny. „Nie giną nigdy bronią sieczną ani palną, / Lecz starzy umierają śmiercią naturalną”.
Jedna trzecia opisu matecznika jest poświęcona umierającym ze starości zwierzętom i zgodnie żyjącej wspólnocie. Arka, w której wykiełkuje nowe życie, jest zarazem wielkim „smętarzem”. Ku niemu zdążają wszyscy, bo „Nawet mniejszy zwierz , raniony / Lub chory, bieży umrzeć w swe ojczyste strony”.
Wyspa-arka staje się miejscem zaczarowanym, utopijnym rajem, miejscem tajnym i niedostępnym. To łono Wielkiej Matki, a zarazem piekło i najgłębsza otchłań. I właśnie tutaj, powiada poeta, „Dobre są obyczaje, bo rządzą się sami; / Jeszcze cywilizacją ludzką nie popsuci, / Nie znają praw własności, która świat nasz kłóci, / Nie znają pojedynków ni wojennej sztuki”.
I już jesteśmy w powiastce oświeceniowej, kłania się nam Jan Jakub Rousseau i roztacza przed nami piękną utopię nieskażonej złem natury.
Wędrowiec może się poczuć zdezorientowany. Mickiewicz i bajka dydaktyczna? Czemuż by nie? Może wprowadza nas, tylko na moment, w Złoty wiek Owidiusza, a może tylko przypomina biblijny Raj?
Wędrowiec, który podąża za wzrokiem mistrza, teraz musi się wycofać. Ożyła kraina dziecięcego marzenia, ożył mit i został powołany na nowo. Nikt nie wejdzie do tego kraju. Jeszcze raz ponowi się sytuacja Adama.
Szczęściem człowiek nie zbłądzi do tego ostępu
Bo Trud i Trwoga, i Śmierć bronią mu przystępu.
Trud, Trwoga i Śmierć towarzyszyć miały pierwszym rodzicom wygnanym z Raju. Towarzyszą również nam wszystkim. Mickiewicz tylko na chwilę odmyka szczelinę, przez którą widzimy Matecznik – wyspę, piekło i raj, Arkę będącą gwarancją bezpiecznego życia i śmierci.
„Któż zbadał puszcz litewskich przepastne krainy?”. Ależ my wszyscy, potomkowie wygnanych pierwszych rodziców, spragnieni krain szczęśliwych, my, którzy wiemy, jak wraz z przemianami Owidiusza następowały po sobie wieki, ocaleni w Arce z niezliczonych potopów, mieszkańcy różnych wysp, także wyspy poezji.
Po owej wyspie, Mateczniku, krąży wzrok poety, zaprasza nas, wędrowców, byśmy, podążając za nim, odważyli się przekroczyć ów mur niedostępny, który odgradza nas od serca, od istoty opowieści o tajemnicy zstępowania do otchłani, by odnaleźć tam złączone życie i śmierć.
Czytam więc Matecznik jako opis wielkiej, tajemnej podróży, przechodzenia przez trudy, strach i śmierć, wiodącej ku życiu, ku nowemu spełnieniu. Czytam ów zarysowany przez poetę wielki okrąg, jak czyta się tarczę Achillesa, na której wyryty został świat w miniaturze. Czytam jako miejsce tajne, ukryte w gęstwinie „Pana Tadeusza”. Myślę o nim jako o bijącym sercu poematu. Odgaduję w nim ten wielki apetyt twórcy, który ma swój świat. W nim zawarte jest marzenie o dawnym, szczęśliwym życiu i wiedza o gęstwinie materii, chaszczach śmierci, zasadzkach losu.