10 lip

Grzegorz Wysocki: Notatki z poczucia pohańbienia

Marek Nowakowski, Syjoniści do Syjamu, Świat Książki

„Syjoniści do Syjamu” to niepublikowane dotąd notatki Nowakowskiego pochodzące z lat 1967-1968, a dotyczące – jak nietrudno się domyślać – „wydarzeń marcowych”. Zapiski te dotyczą jednak nie tylko wywołanej przez PZPR kampanii antysemickiej czy wieców i strajków protestacyjnych studentów, ale także powszedniego życia w PRL-u, codziennej egzystencji osób takich jak technik Stolarek, Baczyński z narzędziowni, magister M. z Horteksu, młody pisarz z rozdwojoną osobowością (własne przekonania z jednej strony, żona i dziecko na utrzymaniu z drugiej), proboszcz pewnej parafii, którego właśnie wypuszczono z więzienia czy szlifierz Więckowski Jasiu. Autor zaczął je prowadzić jeszcze w roku 1967, o czym informuje w wywiadzie zamieszczonym na ostatnich stronach książki: „Trzeba pamiętać, że zanim nastąpiły wydarzenia Marca ’68, była wojna izraelsko-arabska, a po niej nastał w Polsce czas Moczara”. Wtedy też Nowakowski zaczyna zapisywać: „Różne historie – to, co ludzie mówili, opisy wydarzeń, sprawy, których byłem świadkiem, uliczne sceny, rozmowy w knajpach, relacje znajomych. Dużo się działo”.
Autor wciągnięty w ten „wir brudnych spraw”, tworzy tym samym swoistą relację „na żywo”, przedstawia czytelnikowi kolejne krótkie historie z samego pola walki. Znajdziemy tutaj opowiadanie o strachu Żydówki, dla której wciąż żywa była pamięć Holokaustu, gdy nagle przyszło się jej zmierzyć z kolejną traumą. Kilka dni po wybuchu wojny arabsko-izraelskiej w prasie pojawia się mnóstwo artykułów i oświadczeń donoszących o „izraelskim faszyzmie”, we wszystkich zakładach pracy (a więc także w biurze naszej bohaterki) organizowane są masówki przeciw Izraelowi. Na żydowskim cmentarzu ktoś zaczął rozbijać nagrobki, podobno podpalono synagogę. Znajdziemy tutaj niewielką, banalną w gruncie rzeczy scenkę rodzajową przedstawiającą spotkanie dwóch partyjnych sekretarzy rozprawiających radośnie o „robieniu porządku” w swoich szeregach, „przeczyszczaniu” u góry. Ich okrutne i cyniczne (jeśli to nie jedno i to samo) dialogi są tyle przejawem ich antysemityzmu („Oni nie zginą […] Silna sitwa”), co skończonej głupoty i odruchowego, zwierzęcego zgoła, wypełniania przesyłanych rozkazów. Dialog kończą prostackie, seksistowskie żarciki o żonie niejakiego Błaszczyńskiego („taka mała, zgrabna…”), której jedynym felerem jest jej pochodzenie („To Żydóweczka”), ale i z tym można sobie przecież jakoś poradzić. Ot, chociażby z pomocą zgrabnego powiedzonka: „Co się przejmujesz – pociesza go drugi, śmiejąc się. – Precz z Żydami, a Żydówki z nami!”.
Prezentuje też Nowakowski monologi wypowiedziane na jednym z nocnych posiedzeń Polaków, jednym z tych suto zakrapianych alkoholem spotkań, gdzie rozmowy „o życiu, ojczyźnie, przeszłości, przyszłości…”. W pewnym momencie odzywa się jeden z nich, zazwyczaj milczący, grzeczny wobec kobiet, oczytany i lubiany w towarzystwie, „niezależny w sądach i precyzyjny”. Jego „ostra, piekąca i lodowata zarazem” przemowa, pełna oskarżeń i wyrzutów („jako naród jesteśmy kiepscy”, „zawsze jakaś walka klik, koterii, orientacji, rozmaici skądinąd wspaniali ludzie zawsze coś musieli zasmrodzić, zeszmacić, to szwedzkie wojsko, to pruskie czy ruskie do kraju zaprosić, zawsze krzycząc przy tym i rozdzierając szaty, że rzecz idzie o Świętą Sprawę, Narodową Sprawę, te patetyczne nawoływania od lat niezmienne” itd.), rozgorączkowana i emocjonalna, szybko zostaje przerwana. Jak zgryźliwie podsumowuje narrator: „Obrażał narodowe uczucia”.
I jeszcze dziesiątki innych zapisków, notatek, historii, opowiadanek, scenek, dialogów, monologów, donosów, telefonów, relacji ze spotkań czy przypadkowych widzeń na ulicy prezentuje nam Nowakowski w tym frapującym, dokumentalnym tomie. Dokumentalnym, bo „Syjoniści do Syjamu” to jakby scenariusz niezrealizowanego filmu dokumentalnego o Marcu ’68 właśnie, niezwykle ważne i szczere świadectwo tamtych czasów. Świadectwo czasów, a przy okazji także świadectwo moralności wystawione Polakom, dla których był to prawdziwy – jak wspomina sam autor – „egzamin z człowieczeństwa”: „Był to czas, kiedy w społeczeństwie górę brały namiętności. Działy się rzeczy haniebne i szlachetne. Małość i wielkość ścierały się nieustannie”. To właśnie ta trwająca wiele miesięcy konfrontacja małości i wielkości, czynów haniebnych i szlachetnych jest głównym tematem książki, a mimo tego udało się Nowakowskiemu nie bawić w mówiącego samymi tylko frazesami mędrca, w podrzędnego nauczyciela etyki w jakiejś prowincjonalnej szkółce dobrych manier i postawy wyprostowanej. Sam autor jest tutaj w większości historii wycofany lub w ogóle nieobecny, co rusz oddaje głos któremuś ze swoich licznych bohaterów, z których każdy jest postacią epizodyczną, a więc tak samo ważną jak pozostali. I tak samo jak pozostali niezbędną do konstrukcji tego zbiorowego portretu Polaków, portretu może i kreślonego nieco niedbale, „szybko i na gorąco”, bez szczególnych ambicji artystycznych, bez językowych akrobacji, ale za to z poczucia wyższej konieczności, z poczucia pohańbienia towarzyszącego autorowi w trakcie pisania, wreszcie z tęsknoty za wolnością. Pierwotnie książka miała być zatytułowana „Jak zazdroszczę Cyganom” – idzie o ostatni passus tomu, w którym pierwszoosobowy narrator przypomina sobie wesoło pomalowany wóz wiozący siedzących na pierzynach grubych, wąsatych Cyganów i rozmarza się: „Adresów nie mają, dowodów nie mają, mijają ustroje przeróżne, oni zostają, ciągle z tą samą swobodą i odpornością na ciśnienie wokół”.
Mimo wszystko, jest to jednak literatura dokumentu osobistego, próba społecznego i politycznego przedstawienia rzeczywistości PRL-u, więc trudno się dziwić, że ta – by powołać się na esej Andrzeja Wernera zamieszczony w „Spornych sprawach polskiej literatury współczesnej” – „biało-czerwona” literatura przynajmniej momentami jawi się jako „biało-czarna”. Sam Nowakowski zresztą wobec tej gorącej relacji z wydarzeń marcowych miał wiele zarzutów, skoro ostatecznie nie zgodził się wydać tej książki już w 1969 roku nakładem paryskiej „Kultury”. Jak twierdzi, zdał sobie sprawę, że po powrocie do kraju czekał będzie go literacki niebyt i stan ten spowoduje, że pisał będzie już tylko o politycznej rzeczywistości PRL-u: „To sprowadzi moje pisanie do roli publicystyki oskarżycielskiej”. I taką publicystyką oskarżycielską są – przynajmniej w swojej wymowie – „Syjoniści do Syjamu”. Świat jest różnorodny i wielokolorowy, ale – sugeruje Nowakowski – tak Bogiem a prawdą, to dzielimy się na ludzi dobrych i złych, na anioły i świnie, na tych, co rządzą i rozkazują i na tych rządzonych i podlegających rozkazom.
Do tego jeszcze – i to rozpoznanie Nowakowskiego jeszcze bardziej dojmujące, a zarazem charakterystyczne dla całej chyba jego twórczości, nawet tej traktującej o rzeczywistości III Rzeczpospolitej, a więc przykładowo dla „Greckiego bożka”, „Prawa prerii” czy „Homo Polonicusa” – większość z nas, nawet jeśli nie jesteśmy złym z instytucjonalnego nadania, partyjnym sekretarzem czy innym dyrektorem dokonującym antysyjonistycznych czystek w swoim zakładzie, i tak ma sobie wiele do zarzucenia. Wszyscy dzielimy się wzajemnie swoimi hipotezami i domysłami, plotkami i podejrzeniami, tworzymy teorie spiskowe i jak mantrę powtarzamy, że „PODOBNO…”, że „mówił mi ktoś…”, że „słyszy się ostatnio, że…” itd. Wyjeżdżamy za granicę, ale tam, zamiast zwiedzać, odpoczywać i delektować się innym powietrzem robimy to, co i w kraju wychodzi nam najlepiej – kupujemy i sprzedajemy, targujemy się i staramy się te egzotyczne cudeńka jakoś przemycić do Polski („a u jednej pani dystyngowanej we fryzurze wysoko upiętej pliczek dolarów znaleziono, inny znów pan w zelówce złoto przewoził…”). Wszystko u nas opiera się na różnych dojściach, rewanżach i wdzięcznościach, układach i układzikach, „wszystko się zazębia” i, jak mówi niemłody już, nerwowy taksówkarz wiozący narratora na Okęcie: „Tak to się odbywa, taka to polka branzlówka, nawet wiele wysiłku na to nie potrzeba”.
Wiele jest takich zapisków w omawianym tutaj tomie i łatwo odgadnąć, że choć jest to krytyka naszych zgoła narodowych wad i przywar podawana czytelnikowi przez narratora pośrednio, bo wypowiedziami i zachowaniami przedstawianych postaci, to w istocie głos samego Nowakowskiego, wielce niezadowolonego z takiego stanu rzeczy, jest wyraźnie słyszalny i zdecydowanie grzmiący. Nie czynię autorowi z tego powodu zarzutu, bo przecież nigdy dosyć napiętnowania brudnych czynów i nieczystych zagrań, ale z drugiej strony, nie do końca jestem przekonany czy charakterystyczne dla tego autora krótkie, sprawozdawcze czy reportażowe, niejako więc z konieczności niepogłębione psychologicznie i mało zróżnicowane scenki są aby najodpowiedniejszym dla takich „społecznych krytyk” miejscem. Żeby była jasność: te braki dotyczą tylko poszczególnych zapisków i to najczęściej czytanych „luzem”, poza kontekstem całości. Zdecydowanie nabiera wartości tom Nowakowskiego czytany ciągiem, historia za historią, jedna „notatka z codzienności” za drugą. Notabene, „Syjoniści do Syjamu. Zapiski z lat 1967-1968” bez większych – poza zmianą dat – ingerencji mogłyby się nazywać tak jak jeden z wcześniejszych tomów Nowakowskiego, a więc „Notatki z codzienności. Grudzień 1982 – lipiec 1983”. Charakterystyczne jest również to, że recenzję książki na łamach „Rzeczpospolitej” Krzysztof Masłoń tytułuje – w nawiązaniu do słynnego „Raportu o stanie wojennym” – „Marka Nowakowskiego raport o czasie podłym”.
Dążę oczywiście do tego, że z książki na książkę Nowakowski rozwija nad wyraz konsekwentnie swój pisarski projekt, dodaje kolejne scenki i obrazki, zapiski i notatki do tego liczącego już setki stron, zdawanego od ponad pięćdziesięciu lat raportu o Polsce i Polakach. I nawet jeśli brzmi to nad wyraz poważnie i patetycznie, nawet jeśli zdarzają się w tym wielotomowym raporcie fragmenty słabsze i mniej znaczące, nawet jeśli nie każdemu taki zapis „niechęci do teraźniejszości” (określenie Czaplińskiego, który w „Ruchomych marginesach” zarzucał Nowakowskiemu m.in. „brak własnego chwytu na współczesność” i krytykę wymierzoną w tę współczesność tak ogólnikową, że samą siebie podważającą i unieważniającą) będzie odpowiadał, to bez wątpienia jest to dzieło w dalszym ciągu domagające się pogłębionej lektury i rzetelnych omówień. A „Syjoniści do Syjamu” należą do tych akurat fragmentów owego sporządzanego od lat raportu, do których będziemy mogli wracać jeszcze przez długi czas. I nawet jeśli nie będzie to dla nas tom pełnowartościowych, „artystycznych próz”, a „zaledwie” historyczne świadectwo pewnych „podłych czasów”, to przecież nie obniża rangi tego dzieła, prawda?