15 gru

Franciszek Lime: Rower

Schodzi w dół.
Schodek po schodku.
Zapala papierosa.
Światło.
Strzepuje wapno z dłoni.
Moczy szmatkę w wiadrze stojącym w kącie, tynk leci ze ściany.
Wyciera rower.
Dokładnie.
Każdą szprychę z osobna.
Pluje drobinami tytoniu na pajęczynę w rogu piwnicy.
„Pod koniec tygodnia, zazwyczaj w sobotę — mówi mężczyzna
— żona pierze kawałek tkaniny”.
Wyprowadza rower.
Codziennie mija cegielnie, sklep z warzywami, starą bocznicę
i rozlaną po drodze kałużę.
„Ona tu jest — mówi mężczyzna — nawet gdy nie pada”.
Pies stoi pochylony.
Broczy językiem.
Przed tartakiem nieco zwalnia.
„Mąż opiera rower o płot — mówi kobieta
— i znika przyprószony trocinami”.
Strzępy ścierki wystają z tylnej kieszeni drelichowych spodni.
Żona wyrywa każdego dnia szprychę.
„Niedługo już nie będzie jeździł — mówi kobieta”.
„Zajedzie się biedak — mówi — z grzebienia lecą dziurawe zęby”.
Siwy kosmyk opada na wilgotną skroń.

Czoło stygnie.
Zapach mokrego drewna kołuje wraz z nim.