Franciszek Lime: Komin
Kominiarz siedzi na krześle.
Patrzy na palce córki.
Grube, popękane, niby na poły otwarte rany.
„Ropa uszła — powtarza w myślach — i nie wróci”.
Córka przyszywa guzik z czterema dziurkami.
Czarna nić, zamyka, zasklepia.
Z każdym ruchem skrzypi podłoga.
Z wąsa opadają kruszyny chleba.
W małej izbie gaszą światło.
Ojciec pociera córkę policzkiem.
Lico córki puchnie.
Córka nie powie już ani słowa.