Bartosz Suwiński: Sepia. Rozproszone (fragmenty)
* * *
Dzień sączy się jak poncz; światło przez dziury w firanie; światło rozlane w porach ściany. Nocą wychodzę na spacer: po kolana w mlecznordzawej poświacie, która gubi nas po kroku. Śnieg miękki jak głowa złożona w poduszkę. Poczucie nierealności wszystkiego. Latarnia ścięta mrozem jak wyrzut, niedający się spełnić w smutku.
* * *
Idzie i mówi do siebie. Wodniste oczy, wzrok zawieszony jak ostatnie, październikowe liście, niepewnie. Mijani ludzie zaprzeczeni sobie. Jego słowa odwracają się od nas zdane na łaskę własnej mowy. Patrzę za nim, za rozdeptaną koleiną śniegu, na której widzisz odcisk stopy — plamę obecności.
* * *
To drzewo stoi inaczej, wbrew trwaniu, coraz bardziej pochyla się ku ziemi. Schnie otoczone młodniakiem. Gęsta zawiesina z mgły i zmierzchu wetknięta w koronę drzewa, która zamyka się w sobie, rośnie do wewnątrz. Inaczej nie spojrzysz na nagi
szkielet. Kora leży pod drzewem niby niechciana suknia, odrzucony przyodziewek.
* * *
Mgła tłusta jak oko babcinego rosołu. Welon światła rzucony za siebie; nie w porę wyciągnięte ręce. Noc, ciemność w której schowasz zapałkę.
* * *
Szedł ulicą wzdłuż portu. Mijani ludzie przypominali mu oczka na wodzie, małe, wszystkie kiedyś pękną. Zapach doków niosło niespokojne dziś morze, cząsteczki burzy wirowały nad przystanią i opadały przytomnie jak fale. Zaczęło siąpić. Niby preludium — pomyślał — do mającego nastąpić gwałtownego crescendo. Franciszek podniósł głowę i mrużąc oczy poczuł krople odbijające się od półprzymkniętych powiek. Deszcz opinał go ciasno jak stary surdut. Gdzieś już widział rybią maź niby pismo ślimaka, zostawione za plecami oddalających się w ogólnym zamęcie marynarzy. Skądś znał te wzory, układające się w słowa rozlane po porcie. Zmierzał do antykwariatu Tomasza, którego postać przyjaciela wprawiła w konfuzję i nie lada rozbawienie, gdyż jak wspominał w swych pamiętnikach rzeczony bukinista: „Franciszek cały przemoczony wtoczył się do środka robiąc niezdarne kleksy na drewnianej podłodze, niespokojnie łapiąc oddech oznajmił, że jednak książki nie są dla niego i pozostanie przy zielarstwie, gdyż Oenothrea czy Digitalis purpurea kryje w sobie więcej poezji niż niejeden wiersz.
* * *
Suita luster — twarze jak kamień w wodę, kręgi po tafli niknące, jeszcze w oddali korowody spojrzeń. Pozytywka z szumu domknięta jak wieko. Otwórz, wlej w siebie.