Anna Piwkowska: Ból
Głupie pomyłki i drobne kłamstwa
zmieniające bieg życia.
Tragedia jak sroka o zielonkawym ogonie
podskakuje przez chwilę w miejscu,
a potem zrywa się i frunie nad wzgórzem,
gdzie wschodzi różowozłote słońce,
gasząc blask tanich świecidełek.
Jej z pozoru lekkie i połyskliwe skrzydła
rzucają cień na całe nasze życie
kradnąc jego niewinną, radosną pozłotkę.
I już dusza rozdarta między samą siebie,
podzielona na dwoje: radość i ból.
Koniec wysnuwa się z początku
a początek z końca jak złowroga baśń.
Ale czy koniec, jeśli w ogóle jest,
jest naprawdę końcem wszystkiego?
Czy jeszcze długo potem, wysącza się jak z rany
niedopełniony, niedopity i niedobity czas?
Ciągle jemy figi, kroimy cytrynę i kozi ser,
chodzimy śladami Byrona i kąpiemy się w morzu,
pchając te same, srebrzyste taczki obłędu.
Ból jest nagły jak kwitnące migdałowce,
w środku Rzymu, na via Borghese,
na początku zimnego kwietnia,
kiedy jeszcze zakładamy szaliki i prochowce,
a także szare, zamszowe rękawiczki, tak miękkie
jak pyszczki świeżych, różowych tulipanów.
A jeśli ból także, jak nasze dusze,
jest podzielony na dwoje: żal i namiętność?
Jeśli jest jak Helena trojańska
kochana przez kilku mężczyzn
i nienawidzona przez wielu?
Nasz ból jest jak Chór Eurypidesa:
mądry jak praczka z Delf i prostacki jak żołdak,
gdy pyta o Helenę, to ucieleśnione piękno świata:
„Czemu, gdy młodą wzięliście kobietę,
to nie wytrzęśliście jej po kolei,
skoro tak lubi brać śluby z wieloma?”
Hydra, 23 sierpnia 2017