Andrzej Niewiadomski: nic
Po raz pierwszy poznał słowo „nic”,
chociaż obcował z nim pośród wielu
słów mędrców i poetów. Teraz myśli,
jak ważna jest mała litera,
poznał je tylko dla siebie, nie zna
idei, niepotrzebny mu system, historia
ogłupiała na ten widok. Dopisuje je
wszędzie — powoli — nie używa też
kapitalików ani wykrzyknień; bardziej
zastanawia go, co oddziela nic
od reszty: średnik, myślnik, przecinek,
może dwukropek, nie wyklucza nawiasu
(ani skrzętnego ukrycia niemej granicy
wewnątrz wszystkiego, co się daje
zapisać). Śmieje się z wersów,
które chwalą dystans przy pomieszaniu
i traktują o szansie nieznanego,
niewidzialny tusz dopisuje trzy litery,
dopisuje je także do starych pretensji
odkrywania starego. Ale bardziej
zastanawia go nic widniejące jak
podpis w trudnych miejscach, pośród
rzeczy, map, olśnień, wibracji, poruszeń.
Nie wie jak je oddzielić, czy w ogóle
oddzielać, może wplatać i zaplatać
bez pokusy na duże en, bez końca,
który mówi nie i nic, może mówi
nieco i o tym i o tym, po to, by
nie stać się rzeczą, faktem, po to, by
jego nie było, by nie zostało z niego
nic, poza nienaruszalnym, ruchliwym
początkiem