Adriana Szymańska: WTEDY-DZIŚ
Ta sama lampa, która oświetlała twoją twarz,
ręce, koszulę w kratę i oparcie kanapy, skąd
twoje wieczory wysłuchiwały nierównego bicia
twego serca, teraz rozjaśnia kredens po dziadkach –
dotykany ongiś przez ich dłonie.
Na kredensie stary porcelanowy świecznik
z ptaszkiem i dwa zdjęcia: moje z koniem
i naszej córki ze szczenięciem – obydwa
spóźnione o całą epokę wobec pełni życia
ich – dziadków – i twego.
A przecież gdy przymknę oczy, wciąż widzę
pod tą lampą twoją wieczorną bladość
i włosy spryskane siwizną. Światło lampy
nie kłamie, ciągle świeci przywołując z nicości
tych, których wtedy-dziś oświetla. Więc babcia
i dziadek kuśtykają powoli spod kredensu
w stronę kuchni i dalej – na schody,
by w uliczce z ogromną topolą zniknąć
za horyzontem, a ty siedzisz na kanapie, która
jest już całkiem gdzie indziej i bezradnie szukasz
gazety z tamtą datą: 31 stycznia 1994. Wtedy
tak bardzo byłeś jeszcze żywy,
że chyba zgaszę tę lampę.