Adriana Szymańska: W imię braterstwa
Jestem człowiekiem w koniu,
który złamał nogę na przeszkodzie.
Borysław Bednarski
To mówi poeta. Tylko poeta
może być sobą i tamtym koniem jednocześnie, sobą
i pobitym psem i turkawką ze złamanym skrzydłem?
Tylko poetę boli otwarta rana w boku ulicznego kundla
i dziura w głowie starego wałacha, który sam się zabija
waląc łbem o ścianę, bo dość ma takiego życia – w gnoju,
w za ciasnej stajni, z krową-niemową u boku?
Ale to jemu też tylko, poecie, stawia się pomnik, a one –
dręczone konie, psy, turkawki, zające ze spalonej łąki –
nic nie wiedzą o wierszach, w których umierać jest
dużo łatwiej niż w gnijącym boksie, w rowie, pod płotem
albo we własnym barłogu – jak syberyjskie niedźwiedzice
rozstrzeliwane wśród ślepych jeszcze niedźwiedziątek,
którym buduje się potem sierocińce – w zamian.
Czy kiedykolwiek wy, nazywani naszymi braćmi,
którzy dla nielicznych tylko nimi jesteście, bo dla wielu
stanowicie po prostu mięso, dobry cel, rzecz
aż tak nieważną, że trzeba ją zwyczajnie obejść,
czy kiedykolwiek także wy zobaczycie twarzą w twarz,
jak powiada Pismo, a duch wasz będzie tak wolny,
że znów pokocha własnego kata, któremu Bóg
dał na imię człowiek?