Adriana Szymańska: KILKA PYTAŃ W SIERPNIU
W bezksiężycowe noce sierpniowe, kiedy niebo
przybliża się do oczu tak bardzo, że można
sięgnąć dłonią po największą gwiazdę, myślę
o moich stryjach – Kazimierzu i Maksie – umarłych
nim się urodziłam, tamtej wojny. Ten młodszy
został na zawsze w Dachau, ten drugi – lotnik –
zginął broniąc Londynu.
I tyle wiem
o nich. Rankiem odrzutowce jak zapomniane
Gwiazdy Betlejemskie wędrują za moim oknem
ze wschodu na zachód, ciągnąc za sobą jasną smugę
blasku. Nie wiem, kto nimi lata, lecz co dzień
łączą mnie ze światem czułą nitką widzenia.
Świat się zaczyna w gałęziach najbliższej brzozy,
gdy trąca horyzont drobnymi liśćmi
i wpina w niebo dźwięczne iskry sikorek.
Nie mogli mnie przywitać, nie mogłam ich dotknąć,
więc darowuję im te sierpniowe gwiazdy
i odrzutowce, i brzozę w błyskotkach ptaków.
Kto wie, którędy wiedzie droga
do serc nieobecnych, do ostatnich oddechów tych,
którzy tutaj żyli, kochali, bali się śmierci i umierali
o własnych siłach? Ile trzeba siły, żeby umierać
mając niespełna trzydzieści lat? Ile trzeba zbrodni,
żeby takiej sile dać radę? Ile trzeba świata,
żeby unieść ich brak?
Ile trzeba pytań,
żeby trafić na jakiś znak, jakiś strzęp, jakiś cień,
jakiś ślad myśli po nich?