Adam Raczyński: Nie ma we wsi niedzieli
Chłop tak bogaty, że nie pracuje
w niedzielę, stoi na skraju
pola, wszedłby do kombajnu,
nawet małego, przestarzałego,
bez klimatyzacji, bez dachu,
inni robią w ziemi, jest niedziela,
ale im to przestało przeszkadzać,
kobiety udają, że są w kościele
(modlą się, gdzie im wypadnie).
W sklepie piwo, znicze, proszek
do pieczenia, proch do prania
koszul, obok cmentarzyk,
który choć zasiewany, nie daje
plonu, tylko tematy na dzień dobry,
ławki do siedzenia, ścieżki do
wydeptywania. Gdyby był samotny,
zakopałby tam zwierzę, wybudowałby
mu porządny blat, nosiłby kwiaty,
pozdrawiał sąsiadów, żegnałby się
krzyżem, klął, więc zagadywał,
pytał o drogę, która po pijaku skręca,
przestaje istnieć, jest gorąc,
chce się wejść w ziemię, żeby z nią
robić, co się chce, żeby nie leżała,
żeby nie wołała. Wybuduję murowaną
oborę; zjem, wypiję, nie dam się,
są ptaki święte, których nie zeżrę,
chodzą za mną, towarzyszą,
a córka pójdzie, z kim będzie chciała,
a syn jak świnia na kolanach półślepy,
tańczący na asfalcie z butelką w kieszeni,
z listem, którego nie umie napisać,
z powietrzem, które wdycha.