Zofia Krzywicka: Uśmiech Przybylskiego
Ryszard Przybylski, Uśmiech Demokryta. Un presque rien, Sic!, Warszawa 2009
We wstępie do najnowszego tomu esejów Ryszarda Przybylskiego powraca temat starości, któremu poświęcił autor przed kilku laty swoją „Baśń zimową”. Tym razem ton refleksji jest bardzo osobisty. Pozostanie taki zresztą w kolejnych tekstach „Uśmiechu Demokryta”,
najbardziej prywatnej książce eseistycznej pisarza.
Doświadczenie starości wiąże się ściśle z doświadczeniem pamięci. „Starość to czas dzikiej agresji wspomnień — pisze Przybylski — (…) nagle wyłoniony z pamięci obraz (…) wdziera się nieproszony w strumień myśli i paskudzi ciągle jeszcze rześką aktualność.”
Doznanie to, budzące sprzeczne emocje, przeżycie najgłębiej indywidualne i osobiste, a równocześnie bardzo uniwersalne (przywodzące na myśl choćby, wyjątkowo bliski rozważaniom Przybylskiego, wiersz z ostatniego tomu Wisławy Szymborskiej, w którym poetka wyznaje: „Jestem złą publicznością dla swojej pamięci. / Chce, żebym bezustannie słuchała jej głosu / (…) / Chce, żebym żyła już tylko dla niej i z nią. / Najlepiej w ciemnym, zamkniętym pokoju, / a u mnie ciągle w planach słońce teraźniejsze”) staje się impulsem do „uobecnienia przeszłości”. Do opisania owego „Wielkiego Nic”, przed którym uciec nie sposób, któremu jednak można nadać kształt. Uporządkować chaos dzięki szlachetnemu wysiłkowi myśli pragnącej zrozumieć.
Trzy eseje składające się na tom „Uśmiech Demokryta”, przywołujące kolejno: dzieciństwo, lata chłopięce i młodość autora, są taką właśnie próbą uporządkowania i zrozumienia, próbą dotarcia do „egzystencjalnego jądra wspomnień”.
W tekstach Przybylskiego życie, codzienne doświadczenie, przypomnienie dziecięcego czy młodzieńczego doznawania świata, „oświetlane” są przez teksty. Różnego rodzaju teksty: literackie, filozoficzne, historyczne, przez „teksty” ikon… Te poznawane w przeszłości, w czasach pierwszych intelektualnych wtajemniczeń i te towarzyszące autorowi w wieku dojrzałym.
„Wzajemne oświetlanie się” życia i tekstu, powszednich zdarzeń wydobytych z pamięci i lektur wydaje się być w tych esejach najbardziej naturalną drogą do osiągnięcia zrozumienia.
Osobista warstwa erudycyjnych rozważań Ryszarda Przybylskiego poświadcza, że owo nieustannie żywe pragnienie zrozumienia zaczęło mu towarzyszyć już od dzieciństwa. Było doświadczeniem chłopca, który w czasach odległych, w domu rodzinnym zapalał codziennie lampkę przed ikoną Bożego Narodzenia i spoglądał z ciekawością i współczuciem na postać św. Józefa, siedzącego samotnie, odsuniętego od centrum sakralnych wydarzeń. To on właśnie, bohater wygnany z mitu, i jego historia intrygowały i skłaniały do zadawania pytań, do poszukiwania odpowiedzi. Chłopięca fascynacja losem opiekuna Dzieciątka przetrwała zresztą przez długie lata, o czym świadczy pierwszy, intrygujący esej z tego tomu.
Potrzeba rozumienia, skłaniająca m.in. do wielokrotnych powrotów do postaci św. Józefa, czy później, w latach okupacji, inspirująca do odkrywania, za sprawą przypadkowo znalezionego tomu „Dzieł” Maurycego Mochnackiego, sensu aktualnych wydarzeń, istoty skomplikowanych relacji polsko–rosyjskich, okazuje się być bliska duchowi filozofii Demokryta, bohatera ostatniego, najobszerniejszego eseju. Czytamy w nim:
„Naprawdę — pisał Demokryt — nie wiemy niczego, albowiem prawda jest w otchłani”. Martwej i niemej. Niepojętej i niezgłębionej. Oczywiście możemy, a nawet powinniśmy ją obserwować i opisać ten wir kosmiczny, z którego wyłoniła się nasza świadomość, ale nic więcej.
Przybylski, uczeń Demokryta, idee swego mistrza z czasów młodzieńczych wciela w swoje życie i pisanie — „obserwuje” i „opisuje”. W takiej bowiem postawie wobec rzeczywistości, w myśleniu, widzi, wzorem śmiejącego się filozofa, istotę człowieczeństwa i duchowe szlachectwo. Myślenie jest dla niego postawą moralną, stosunkiem do ludzi i świata. „Skoro już myślisz, to powinieneś przeżyć »dobre życie«”.
Demokryt, choć bezpośrednio przywołany dopiero w finalnym tekście, patronuje wszystkim trzem esejom zebranym w tym tomie. Duch demokrytejskiej filozofii przenika wspomnienia i refleksje w nim zapisane.
Przybylski, jak starożytny filozof, reaguje uśmiechem na lekceważących myślenie i potrzebę rozumienia Abderytów, dawnych i współczesnych. Uśmiech Przybylskiego jest dowodem na jego wciąż żywe przeświadczenie o słuszności demokrytejskiej myśli, że „studia przynoszą wiedzę, która wypełnia człowieka radością i obdarza wewnętrznym spokojem”.