Wojciech Kaliszewski: To, co przemija i to, co zostaje
Urszula Kozioł, Klangor. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2014
Zaczynam lekturę Klangoru, tomu wierszy Urszuli Kozioł od końca, od epilogu. Trochę przewrotnie, ale przecież w zgodzie ze starym zwyczajem, który niegdyś kazał autorom umieszczać epilog na początku dzieła, przygotowując w ten sposób czytelnika na spotkanie z tym, co w utworze było najważniejsze. Zaczynam od końca, bo nie mam wątpliwości, że epilog, a właściwie Epilog zamykający Klangor, należałoby postawić – przywracając dawną zasadę – na początku tomu dlatego, że wyznacza on horyzont pytań i refleksji fundamentalnych dla całego zbioru:
ale niech mi kto powie po co
składam i składam te słowa
skombinowane z rozpraszających się liter
skoro zaraz znajdzie się ktoś
kto zechce je rozłożyć do imentu
i poroztrząsać
czy nie wystarczy że rozkładam ręce
zgadując
że już niebawem
dostąpię całkowitego rozkładu
ciała
W sposób niezwykle prosty a zarazem wyjątkowo dramatyczny Urszula Kozioł kwituje sens poetyckiego wysiłku w ostatecznej perspektywie ludzkiego życia. Czym więc jest poezja? To pytanie stawiane od wieków, poruszające wyobraźnię i przywołujące słynny wers Horacego: „exegi monumentum aere perennius”, zostaje tutaj pozbawione wzniosłości. Zamiast patetycznego wykrzyknika pojawia się skromnie brzmiące, wyjęte jakby z codziennego języka, wołanie o mądrość, która pozwoli wszystko osądzić spokojną miarą. Oto bowiem wznoszone mozolnie dzieło, okupione zapewne niejednym wyrzeczeniem i cierpieniem jest nietrwałe, łatwo je „rozłożyć do imentu”. Ale to tylko część procesu ostatecznego rozkładu. Nic go nie powstrzyma, żadne słowo nie ocali pełnego kształtu naszych uczuć i wzruszeń. Lekcja mądrości smakuje rzeczywiście gorzko.
Epilog jest smutnym pożegnaniem i zarazem smutnym powitaniem, jest opowieścią o takim punkcie w przestrzeni, w którym wszystko, co jest, spotyka się ze sobą. W tym miejscu słowa mogą rzeczywiście tracić swój blask, swoją siłę, mogą rozpraszać się i dzielić na litery, ale tracąc zewnętrzną spójność, nie gubią przecież ostatecznie lirycznej wartości. Człowiek ma do niej prawo. Ona zostaje mimo wszystko i – niczym niewidzialna materia – wypełnia pustkę pomiędzy rozproszonymi literami, daje pocieszenie. Żeby je poczuć i zrozumieć trzeba jednak przejść długą drogę, trzeba „zdrowo nakuśtykać się po wybojach pamięci”. Ale przecież to, co pamiętane i zapamiętane łączy się w tej drodze z doświadczeniem osobistym, własnym, stając się autentycznym świadectwem przeżyć. Urszula Kozioł opowiada o świecie, który jest czymś rzeczywistym i prawdziwym. Poetka nie wymyśliła bohaterki abstrakcyjnej, która obracałaby się w przestrzeni odrealnionej i sterylnej. Klangor jest tomem żywym, bo życie i to wszystko, co niesie ono ze sobą, jest jego podstawową treścią. Każda strofa i każdy wers z tego zbioru oddycha rytmem wystukanym prawdziwymi krokami, każda pauza przechowuje w sobie okruch odpoczynku człowieka naprawdę zmęczonego, a każde słowo jest znakiem świata realnego.
Wiersze Urszuli Kozioł układają się w opowieść o niezwykle precyzyjnej i zarazem delikatnej strukturze. Jej wyrazistymi węzłami są – tak jak rysuje się to w Epilogu – chwile powitania i pożegnania. Z nich utkane jest jakby całe ludzkie życie. Pomiędzy tymi punktami-węzłami toczy się codzienność, rozwijają się historie, dojrzewają doświadczenia. Kozioł potrafi je nie tylko przywołać, ale także poetycko wzbogacić, nadając im liryczny, a często także liryczno-ironiczny wyraz. Dzięki temu jej wiersze zachowują wewnętrzną równowagę i przemawiają do czytelnika w sposób prosty, pozbawiony retorycznego patosu i przez to wiarygodny.
Klangor to zapis bardzo osobistych myśli, które pojawiają się wtedy, kiedy widzimy, jak przemija postać świata. To jest właśnie ta dramatycznie odczuwana i przeżywana chwila poprzedzająca ostateczne pożegnanie:
ty nie żyjesz jak
mogę podnieść łyżkę do ust
nie żyjesz
jak
mogę wymawiać słowa dzień dobry
do widzenia
niosę cię w sobie
jakbyś się schronił tu
przed niepamięcią
Nieregularnie rozwinięte wersy biegną w sposób nieprzewidywalny, łączą się przerzutniami tak, jak nieregularnie i „przerzutniowo” biegną nasze myśli obudzone bolesnymi wspomnieniami. Pamięć nie jest czystym i przejrzystym zwierciadłem, odbijają się w niej często tylko okruchy, fragmenty i odpryski minionej całości. Pamięć nie tylko ocala, ale także rodzi pytania. Z fragmentów układa się obraz niepełny, budzący wątpliwości i niepokoje: „widzę ciebie/niewidzialnego zgaduję/zarys głowy i ramion”. Z tymi wątpliwościami trzeba żyć.
Szukanie i zgadywanie łączy się z błądzeniem. Nasze życie, powiada poetka, jest bezustannym krążeniem po labiryncie. Błędnik to bardzo stara figura losu ludzkiego, związana od zawsze z potrzebą poszukiwania sensu życia. Dla Urszuli Kozioł wyraża się on najpełniej w tym, co dajemy drugiemu człowiekowi. Ale podejmowanie współprzeżywania to nie jest tylko akt woli, to dar, o który trzeba się nieustannie troszczyć. Każda chwila współistnienia oznacza przekraczanie granic, które wewnętrznie dzielą świat. Przekraczać w tym sensie to znaczy pokonywać własną słabość, egoizm i przywiązanie do tego, co moje. Kto przekracza te granice, ten staje wobec przemijającego świata w zgodzie z samym sobą. Kozioł potrafi o tym pisać w sposób niezwykle klarowny. Jej wiersze – niczym treny – są pieśniami opłakującymi przemijanie. Ukazują wielkość straty, wyrażają żal, ale także pocieszają i przywracają równowagę wewnętrzną bohaterki. Zdarza się nawet, że patrzy ona na tę perspektywę ostateczną, żegnając się z własną duszą, ze szczyptą humoru:
animulko
babulko
bidulko
już rozchodzą się nasze drogi
ty na niebie zakwitniesz chmurką
ja się stanę pluskiem wody
Klangor jest tomem wierszy wyciszonych, oddających stan naprawdę głębokich refleksji, zdolnych objąć swym zasięgiem ludzkie życie. Sam zaś tytuł tomu ma – dzięki swojemu dźwiękowemu i także kulturowemu odniesieniu – znaczenie powitania i pożegnania, jest głosem płynącym gdzieś z góry, znakiem realnych i metafizycznych żurawi – ptaków odlatujących i powracających, wywołujących tęsknotę i budzących nadzieję.