15 wrz

Wojciech Kaliszewski: Poetom niebo spada na głowę

Krzysztof Karasek, Autostrady i konie, Czytelnik

Lekkość szybowania zdaje się porywać wiersze Karaska tam, gdzie czas zatrzymuje jakby w bezruchu, osiągając punkt absolutnego trwania. Do tego dochodzi jeszcze obecność niezwykłego światła, czy wręcz świetlistości, która potrafi z  rzeczy wydobyć i przybliżyć do oczu patrzącego każdy najdrobniejszy nawet szczegół. W tym miejscu następuje zrozumienie i pogodzenie, które – niczym łaska – spływa ostatecznie na człowieka. Tutaj widać także całą złożoność i zarazem nietrwałość człowieczej struktury:

Niech moje uczestnictwo
będzie uleczeniem duszy
z ciała.

Tak mówi Karasek w wierszu „o sobie samym” z najnowszego tomu „Autostrady i konie”. W ten krótki wiersz wyraźnie wpisany jest plan wyznaczający człowiekowi drogę ku coraz doskonalszej formie bytowania. Swoiste odchodzenie czy wyzwalanie się z niedoskonałej i obarczonej brakiem pełni cielesności to otwieranie się na poszukiwanie prawdy i całości. To ona jest celem poety. Nie jest to droga prosta, a dostrzec ją można tylko na tle przeszkód i barier, które musimy pokonywać. Do tego potrzebna jest nieustanna uwaga, umiejętność obserwowania i porównywania. Ale dzięki temu rodzi się w człowieku dar przewidywania skutków każdego kroku. Stąd płynie także  energia zdolna otworzyć nas na innych. Dla Karaska zawsze najważniejsze było podejmowanie prób przeniknięcia sensu danego nam życia. Ale ostatecznie jesteśmy – powiada Karasek – ofiarami dramatu próżnych wysiłków poznawczych:

        Jesteśmy sami.
        Znaczenie słów i pojęć
        już nie jest dostrzegalne.
        Wyizolowane słowa lub sensy
        mogą być zrozumiałe
        ale rozumienie całości
        umyka.

Pogoń za sensem rozpoczyna się w chwili naszych narodzin i trwa do samej śmierci. Ale przez całe życie nie przybliżamy się do prawdy. Dzieli nas od niej stały dystans. Ruch jest wprawdzie funkcją naszego istnienia, ale odnosi się tylko i wyłącznie do tego, co szczegółowe i przypadkowe.
Karasek jest w jakiejś mierze sceptykiem. Powiadam w jakiejś mierze, ponieważ nie neguje roli naszego doświadczania i poznawania zmysłowego. Jego bohater wie, że żyje tutaj i teraz, czuje, dotyka, łączy doświadczenia w wiedzę. Jego świat jest światem widzialnym, jest pejzażem, w którym są miejsca znane i zupełnie obce, ale dające się przecież ostatecznie rozpoznać. Jest to jednak zawsze pejzaż ograniczony – można powiedzieć – „w ramach”, poza które nasz wzrok już nie sięga. To ograniczenie wydaje mi się być u Karaska stałym źródłem elegijnego smutku. Towarzyszy mu często charakterystyczne ściszanie głosu, zamazywanie konturów obrazu, roztapianie rzeczywistości w ulotnej i zwodzącej wzrok perspektywie. To doświadczanie nicości w codziennych czynnościach stanowiło u autora  „Autostrady i koni” od dawna jeden z wyraźniej zarysowanych motywów. Była to niewątpliwie nicość wywiedziona z konkretnej geograficznej i politycznej – gomułkowskiej jeszcze – rzeczywistości:

czy się nie rozpłynę
w chmurę, w obłok? Czy nie zniknę?
I czy się spełnię, w tej klatce, w tym pokoju,
w tym zamknięciu bez okien i drzwi,

Tak pisał Karasek w końcu lat sześćdziesiątych, analizując egzystencję w układzie realnych odniesień. To był zarazem język politycznych aluzji. Dzisiaj Karasek używa innego języka. Jego skróty i niedopowiedzenia odnoszą się do kwestii ponadprzypadkowych, określają relację człowieka z całością istnienia, nabierają wagi namysłu filozoficznego. Ale w umyśle i wyobraźni jego bohatera, spoglądającego teraz znacznie dalej,  pojawia się coraz więcej pytań bez odpowiedzi. Oto bez ustanku walczą ze sobą sprzeczne obrazy i wyprowadzane z nich przeciwstawne idee. Nierzadko rodzi się z tego sporu poczucie wszechogarniającego absurdu:

Nic nie skończyło się bowiem jeszcze
a już się zaczyna.

Poruszamy się – powiada Karasek – po okręgu błędnego koła, ulegając iluzjom i gubiąc się w sprzecznych teoriach. Nie widzimy ani początku, ani końca tej wędrówki. Nie rozumiemy całej złożoności świata, próbujemy ją pojąć zbyt prostymi narzędziami  i ostatecznie nasze wysiłki nie przynoszą spodziewanych rezultatów. Nie ma takiego równania matematycznego, które obejmowałoby i zarazem wyjaśniało wszystko. Nie jest więc przypadkiem, że podejmujemy próby resakralizacji naszego życia, szukając ratunku w porzuconej kiedyś drodze.  Robimy to jednak nieudolnie, groteskowo. Tutaj także Karasek dostrzega sprzeczności, wydobywając nie tylko jej wymiar ironiczny, ale także cały ukryty w niej dramat osamotnionego człowieka:

Oprzeć się o niebo.
Oprzeć się o gwiazdę.
[…]
Ach, zapamiętać, zapamiętać
to światło, choćby
w niedoskonałym – jutro – systemie
wideodigital!

Ten wiersz pulsuje wprost gorączkowym poszukiwaniem sposobu zatrzymania niszczącego działania czasu. Czy słowo „jutro” staje się wyraźnym znakiem wiary w trwanie  świata i tym samym wiary w sens naszego „dzisiaj”? Czy dlatego  współczesny człowiek próbuje zbudować system niezniszczalnej pamięci, w której mógłby na zawsze zamieszkać? Trudno mu – mimo wszystko – pogodzić się z konsekwencjami odebrania światu nadziei na wieczne trwanie.
Ton elegijny łączy się u Karaska z budowaniem dystansu do kolejnych zdarzeń i sytuacji, w które człowiek wkracza:

Żeby żyć
należy się nie bać
małych bąbelków
 imitujących pamięć.

To jedyne rozwiązanie, które można przyjąć, doświadczając utraty samego siebie w każdej , odmierzanej przez zegar, chwili. Ostrze ironii rozbraja wówczas skutecznie ładunek lęku. Ostatecznie śmierć nie jest wcale gorsza, niż biała plama w naszej pamięci. Ta bowiem – przynajmniej póki żyjemy – jest naprawdę znakiem naszej przegranej. A ten, kto serio traktuje wszystko, co mu się przytrafia, stanie się ostatecznie świadkiem własnej klęski.
Elegie są dla Karaska także formą bardzo podmiotowego, personalnego rozważania spraw ludzkich. Budowanie świata z tego, co zapamiętało się samemu, z własnych refleksji i doświadczeń tworzy w tym tomie krąg poezji prawdziwie osobistej. W tym kręgu odbijają się także wewnętrzne przemiany nastrojów bohatera, zależne od czasu. Karasek powiada, że to w czasie dokonuje się proces samoakceptacji. Życie przypomina podróż, która przynosi wędrowcowi wszystko – i zmęczenie i radość, ból i ukojenie. Nie łatwo to przyjąć i zrozumieć, bo  ostateczne spełnienie i zharmonizowanie wszystkiego  dokona się w punkcie docelowym, którego współrzędnych jeszcze nie znamy. Pozostaje więc wyobraźnia, oswajająca to, co nieznane i przenosząca nas tam, gdzie jeszcze nie dotarliśmy. Ale eschatologia ma u Karaska oparcie w naszym przeżywaniu codzienności, poetyckie „wychylenia” w kierunku ostateczności są wyprowadzane, niczym drogi górskich wspinaczek, z punktów mocno osadzonych w naszej rzeczywistości:

A potem tylko atomy
Naszym kosmicznym domem,
Szlaki powietrzne, doliny
Niewidzialnej krainy
 – Jeruzalem Williama Blake`a –
 Zielone Łąki, przepaść Giewontu.

Echa naturalistycznej, czy też atomistycznej koncepcji istnienia nie stanowią dla poety idei wystarczającej. Karasek „przewiduje”  ponad atomistycznym rozproszeniem obecność innego – bo istotowego – stanu skupienia. W ten sposób poetycko zbudowane zostaje  wyjątkowe przedłużenie naszego życia w jakieś formie  trwania świadomości. Stamtąd, z tego wysokiego pułapu widać całą rzeczywistość jak na dłoni. A dla Karaska  patrzenie i wzrokowe rejestrowanie  obrazów świata ma przecież ogromna wagę. Ma ono wielkie znaczenie także tutaj, w perspektywie ziemskiej.  Z tego uważnego patrzenia rodzi się wewnętrzne bogactwo człowieka, którym może potem podzielić się z innymi. To jest także źródłem poezji – jest źródłem wierszy zwięzłych, można powiedzieć językowo skoncentrowanych, czasami nawet gwałtownych:

Poeci piszą dlatego,
 że niebo spadło im na głowę.