Tomasz Leszczyński: Wykładowca
Wchodząc do budynku politechniki, musiałem włożyć palec do dziury w drzwiach. Ktoś znowu ukradł klamkę. Poprosiłem zaspanego szatniarza o klucz do sali wykładowej, pod którą czekali już na mnie magistranci. Przekręciłem zamek, a kiedy wchodzili niemrawo, skinąłem głową, odpowiadając na „dzień dobry” młodemu doktorowi. Przez chwilę zazdrościłem mu wyciągniętego swetra i alkoholowej chmurki, którą za sobą zostawił.
Wszedłem na podium i po skrzypiącej podłodze skierowałem się ku katedrze. Nobliwy stół nie był odkurzony. Wyszukałem wzrokiem czystej wysepki i tam złożyłem moje notatki oraz konspekt zajęć. Klucz położyłem przed sobą, tym samym odgrodziłem się od studentów. W końcu podniosłem wzrok, a oni swój spuścili. Przeliczyłem ich. Miałem nadzieję, że któryś zostanie po wakacjach w Anglii.
Stan zgadzał się co do jednego z moim wykazem na kartce. Jednak z pewną różnicą. Chłopcy, jak zawsze, siedzieli w porządku alfabetycznym. Lubię porządek. Na miejscu pana Przemysława jednak siedziała postać kobieca o włosach założonych za ucho, farbowanych, w piersiach zaokrąglona. Całość ubrana była w modną sukienkę z opadającym ramiączkiem. Postanowiłem wyczytać studentów z listy, ku ich ogólnemu zdziwieniu. Nigdy tak nie robiłem. Złamałem przez siebie narzucony porządek.
– Pan Przemysław Całus! – przeczytałem. Odpowiedzi nie usłyszałem. – Pan Przemysław Całus! – powtórzyłem.
Tym razem postać podniosła się z końca ławki i odezwała.
– Oznajmiam wszystkim tu zgromadzonym, że zgodnie z orzeczeniem sądu w Kutnie, z dnia 17 lipca, dwutysięcznego ósmego roku, moje oficjalne nazwisko to Antonina Całus i bardzo proszę, aby wszyscy, powtarzam wszyscy, stosowali się do owego orzeczenia.
– Pani Tosiu – odparłem łagodnie i może ciut za bardzo filuternie. – Ale proszę następnym razem starać się odpowiedzieć, kiedy jest pani wyczytywana.
– Niestety, panie profesorze, ja nie widzę tu żadnego Przemysława! – zżymała się dziewczyna. – A tak w ogóle, to PANNO TOSIU, panie profesorze, PANNO!