To samo dno. Rozmowa z Włodzimierzem Odojewskim
Kiedy powstał publikowany przez nas fragment „Powieści berlińskiej” i dlaczego zarzucił pan pisanie tej książki?
Nie zarzuciłem, piszę ją od ponad dziesięciu lat. Teczka z odpadami jest grubsza od tej z materiałami już przeze mnie zatwierdzonymi. Przed dwoma laty zabrałem się do tej, wciąż roboczo nazwanej „Powieści berlińskiej” na serio, więc i ten fragment został w jakiś tam sposób na nowo opracowany, przepracowany – nie wiem jak taką czynność nazwać.
Powieść piszę uciążliwie, nie zarzuciłem starego pomysłu, choć często mam go dość. Może powieść napiszę, może nic z tego nie wyjdzie. Czytelnik się na mnie za to nie obrazi, ma w księgarniach dość arcydzieł, gdzie się pisze wstrząsająco, albo przerażająco, najczęściej o dzikim seksie i wszelkich anomaliach; ja tego nie potrafię.
W „Spotkaniu w Dubrowniku” pobrzmiewają echa pańskiej decyzji wyboru emigracji. Jak tę decyzję dziś pan ocenia?
Ja po prostu uciekłem z Polski przed tym, co mi groziło za wydanie za granicą „Zasypie wszystko, zawieje”. Ściślej – nie chciałem, żeby represje dotknęły moją rodzinę. Gdybym był człowiekiem samotnym, nigdy bym Polski nie opuszczał Nie muszę przypominać, jaką to karierę robiły w świecie książki autorów prześladowanych, a jaką jeszcze – do potęgi entej – tych autorów, których komuchy naprawdę wzięły pod but. A czy jestem zadowolony z tamtej decyzji sprzed lat? Z jednej strony – nie. Bo Zachód to to samo dno, co Wschód. Z drugiej strony – tak. Bo Zachód to dno uporządkowane, świetnie funkcjonujące, bezpieczniejsze, wygodniejsze, ciekawsze, ładniejsze, a więc o lepszym zapachu i jednak uczciwsze. Na Zachodzie białe zazwyczaj jest białe, a czarne – czarne. U nas w kraju natomiast nigdy nie jest się tego pewnym. Więc na pytanie, czy dobrze zrobiłem czy źle – znowu muszę odpowiedzieć, że nie wiem.
Bohater powieści, jakby wbrew sobie i swoim prawdziwym przekonaniom, w pewnym momencie mówi z goryczą: „Pomyśl, czym wy w kraju żyjecie? Przetrawiacie po raz setny własne klęski i zdrady sprzymierzeńców, pomyłki przywódców, konsekwencje fatalnego położenia geograficznego, żarłoczności sąsiadów, narodowej niemożności i słomianych zrywów. I tak dalej, i tak dalej. A świat idzie swoją drogą i nic go to nie obchodzi. Umierają narody, giną cywilizacje, kultury są wypalane żelazem. Historia zawsze była pobojowiskiem i nigdy nie znała litości. Wszystko przemieszcza się z miejsca na miejsce, a wy zapatrzeni w przeszłość wciąż przetrawiacie to, co byłoby gdyby było…”. Dziś – w wolnej Polsce – słyszy się te same zarzuty. Nie uważa pan tego za wyjątkowo przykre?
Te zarzuty postawiłem swemu krajowi dawno temu, kiedy te słowa pisałem. Jeżeli i dzisiaj wpisuje się ten sąd w jakiś tam sposób w polską rzeczywistość, to już nie moja wina. W każdym razie, jeżeli nie usunąłem tego sądu w dzisiejszej wersji powieści, dziejącej się przecież w początku lat sześćdziesiątych zeszłego wieku, to może istotnie uważam go za aktualny i dzisiaj? Nie wiem. Ja przy pisaniu bardzo często – „nie wiem”.
Kiedy „Powieść berlińska” ukaże się drukiem?
Powieść jest właściwie „z grubsza” gotowa. Bo są napisane sceny najważniejsze, najdramatyczniejsze, nawet zakończenie jest I co u mnie nieczęste – optymistyczne. Trzeba tylko jeszcze liczne „dziury” wypełnić. I obiecuję sobie jeszcze roczek, chyba nie dłużej No oczywiście, jeśli Bozia da. Bo może nie da!
Rozmawiał Krzysztof Masłoń