TEMA. Senko Karuza: Šalša
Zdarza się czasem, że ogrania nas zbiorowe uczucie nostalgii, włazi w nas z taką siłą, że staje się wręcz namacalne. Dobrze by było, gdybyśmy umieli wyjaśnić, to prawie już zapomniane poczucie spełnienia, które może zresztą wcale nie zaistniało, ale które teraz — tak bezwarunkowo dając do zrozumienia, że mieliśmy szansę, ale jej nie wykorzystaliśmy — staje się rzadką chwilą szczęścia i nieszczęścia naraz: szczęścia, bo to zrozumieliśmy a nieszczęścia, bo straciliśmy okazję.
Rozbiegliśmy się po tym spękanym, starym betonowym podwórzu i przywołujemy się nawzajem. Jak małe dzieci dziwimy za każdym razem, gdy odkryjemy, że coś starego nadal istnieje, przypominając dawne życie, tak jakby ono jeszcze trwało. Nie da się opanować tego — pozbawionego zresztą szczególnych powodów — cielęcego zachwytu wszystkim i wszystkimi; to jedna z tych chwil, gdy każdy każdego może i chce rozweselić a także nauczyć. Właściwie można mówić o jakiejś zbiorowej hipnozie, w której zapomina się o dolegliwościach codziennego życia.
To dom rodzinny mojego przyjaciela z dzieciństwa, zebrał nas tu, ot tak, po prostu, bez żadnego powodu: krótka wycieczka, spotkanie starych przyjaciół, wspomnienia cudownych dni…
Dlaczego nie zetniesz gałęzi tej figi, mówi jeden, za każdym razem, jak się ktoś podnosi znad stołu, może sobie łeb rozwalić. Ech ty, bracie, odpowiada mój przyjaciel, gdyby zabrakło tej gałęzi to przepadłoby nawet wspomnienie o tym wszystkim, co na niej wisiało a co dziś jest dla mnie probierzem. Niestety, kiepska to miara, bo takiej doskonałości już dziś nie ma, więc wydaje mi się, że ja też nie żyję.
Jak za sprawą magicznego zaklęcia, podobni do roju insektów, które tajemnym zmysłem słyszą przywołanie, tłoczymy się pod figą i słuchamy opowieści o jego babci i mamie: jak pod tą figą wyciskają praską pomidory a potem je gotują w ogromnym, czarnym saganie — takim, co to ze sto litrów pomieści — a który jeszcze istnieje, czego nie da się powiedzieć o nas. Widzimy sok cieknący z białych lnianych worków, w jakich trzymało się kiedyś mąkę, a które wiszą jeden koło drugiego na tej dzielnej gałęzi figowej. Wyobrażamy sobie tę gęstą, czerwoną masę, krew tak zdrową, że się nie skawala i je się ją łyżeczkami. Jeden z nas był w jakiejś fabryce i widział, jak to robią maszyny. Patrzymy na niego spode łba, jak na zdrajcę. Ale mój przyjaciel od razu się wtrąca i wyczarowuje obraz swojego dziadka i ojca, którzy na ośle — pod koniec jakiegoś lata, kiedy susza była większa niż te poprzednie — przywożą i wyładowują na podwórzu drewniane skrzynki pełne pomidorów, które nigdy nie zaznały wody. Czy możecie to sobie wyobrazić, pyta nas. Czy można wyobrazić sobie zapach, jakiego już nie ma?
Codziennie robiło się świeżą šalšę (1.) Każdego dnia była dodatkiem lub głównym składnikiem tego, co ożywało dzięki niej. W chwilach oczekiwania na obiad, w czasie przypadkowego poszukiwania czegoś, czym można by ukoić niecierpliwość, właśnie rondelek z šalšą był pod ręką i można było dwoma łyżkami zaspokoić głód. Bez chleba. Bo z chlebem, to byłby już cały obiad. Przy tym stole, pod figą, cała rodzina składająca sie z trzech pokoleń, delektowała się i rozkoszowała wszystkimi potrawami, jakie można stworzyć z pomidora; jedną z samym czosnkiem — który zresztą też gdzieś przepadł, a ze sobą zabrał swój różowy kolor i smak, o czym z bólem wspominamy; drugą zaś z kapulą (2 ) i cienką papryczką. Gdyby nawet jakiś dzień minął bez šalšy lub świeżych pomidorów, wystarczyło się tylko odwrócić i rzucić spojrzenie na biały papier pakowy rozpostarty na kamiennym kręgu pod figą, gdzie suszyły się pestki otoczone czerwonymi plamkami. Warto wiedzieć, że przyszłość nie jest grą przypadku, lecz że jesteśmy prawdziwymi panami swego życia, bo umiemy je szanować.
Wszyscy jesteśmy na tyle starzy, że mamy już wspomnienia, a jeszcze zbyt młodzi by o nich zapomnieć, więc rozpoczyna się wyścig w zdradzaniu domowych tajemnic, które niedługo rzeczywiście przemienią się w wieczną tajemnicę. Opowieści płyną wartko ze śliną gawędziarza, który przypomniał sobie coś, co tylko tak, może ocalić od zapomnienia. W trakcie gorączkowych ustaleń składników tego najprostszego jadła na świecie: przystawki, głównego dania, sosu, dodatku, wywaru — sam nie wiem, czego jeszcze — zgodnie stwierdzamy, że rozumiemy — co jest przecież niemożliwe — że ten prosty, boski smak opuścił nas wtedy, kiedy razem z najbliższymi uciekliśmy ze wsi. A potem jeszcze — w bezsensownej panice, że stracimy wszystko — w swoim ładnie urządzonym, miejskim ogródku posadziliśmy dziesięć krzaków pomidorów, służących za ozdobę i źródło smutku.
Ale dość już płaczów, mówi gospodarz i siadamy wokół wielkiego, rodzinnego stołu, nad głowami mamy gałąź figi, która grozi nam, jak miecz dżinna. Stół zapełnia się jedzeniem, które przewieźliśmy z miasta, jakiś dowcipniś właśnie teraz mówi: jak zamkniesz oczy, to wydaje ci się, że ta papryka, pomidor i ogórek mają taki sam smak. Nie wszystko trzeba widzieć w takich czarnych barwach, odpowiadam, ot tak, żeby przy stole znów zagościła radość, zostają nam jeszcze kolory i kształty.
Zachwycamy się tymi kolorami i kształtami; nikt nie wspomina już smaków.
Trzeba by, mówi jeden, napisać taką wiejską książkę kucharską, żeby nie zapomnieć, jak to było dawniej.
Trzeba by, mówi drugi, bardziej skory do działania, posadzić taki ogród.
A może poprosić dziadka, żeby się znów urodził, pyta nasz gospodarz.
Przełożyła Barbara Kramar
1. šalša — gęsty sos pomidorowy
2. kapula — czerwona cebula