Rozczarowani rajem. Z Wojciechem Jagielskim rozmawiał Bartosz Marzec
Pana nowa książka – „Wszystkie wojny Lary” – daje nam unikalną możliwość spojrzenia na uczestników świętej wojny oczyma matki, kobiety żyjącej w dolinie na granicy Gruzji, wyznającej islam, ale wychowanej w kręgu europejskiej kultury i szanującej jej dorobek. Na ile ta wyjątkowa perspektywa zmieniła pańskie postrzeganie dżihadystów?
Nie miałem najmniejszej szansy, by osobiście poznać synów Lary: Szamila i Raszida. Po pierwsze dlatego, że gdy spotkałem Larę, obaj już polegli. Po wtóre, nawet gdyby żyli, musiałbym pojechać do Syrii, a to jest zwyczajnie niemożliwe. Dziennikarze z Zachodu tam nie trafiają, bo Państwo Islamskie traktuje ich jak wrogów. Tak więc tylko Lara mogła mi opowiedzieć o tych dwóch mężczyznach i o ich motywacjach. Co się zaś tyczy mojego sposobu postrzegania uczestników świętej wojny – przez wiele lat uważałem, że radykalizm, w tym wojujący dżihadyzm, to domena ludzi biednych, przegranych, potraktowanych brutalnie. Krótko mówiąc: uważałem, że dżihadystą zostaje raczej uchodźca z obozu dla Palestyńczyków gdzieś na Bliskim Wschodzie niż stypendysta renomowanej uczelni na Zachodzie. Momentem, który otworzył mi oczy, były wydarzenia z 11 września 2001 roku. Wśród zamachowców znaleźli się nie palestyńscy uchodźcy czy Afgańczycy, ale obywatele krajów uchodzących za przyjazne Stanom Zjednoczonym. Pochodzili z dobrych rodzin, otrzymali staranne wykształcenie. Mało tego: przez lata mieszkali w Stanach, a przyjechali tam, bo Zachód jawił im się jako kraina znajdująca się dalej na drodze cywilizacyjnego rozwoju. Co spowodowało, że tak bardzo się zmienili? Dlaczego w którymś momencie przestali już nawet tolerować ten świat? Czemu uznali, że trzeba się uciec do przemocy i doprowadzili do takiej tragedii? Zacząłem zgłębiać temat i dotarłem do prac francuskiego uczonego, Oliviera Roya, profesora uniwersytetu we Florencji, specjalisty od islamu. Dzięki niemu uświadomiłem sobie, że obecnie problemu nie stanowią bojownicy, którzy na Bliskim Wschodzie podnoszą intifadę. Należy raczej skoncentrować się na tych, którzy przyjeżdżają na Zachód, bo widzą w nim ziemię obiecaną, a następnie, doznawszy zawodu, dość płynnie przechodzą do postaw nienawistnych.
Chce pan powiedzieć, że na ścieżkę świętej wojny pcha ich zawiedziona miłość?
Albo rozczarowanie rajem. Bo tak na dobrą sprawę: czy może nam się przytrafić coś gorszego? We „Wszystkich wojnach Lary” zdecydowałem się opowiedzieć o ludziach, których to właśnie spotkało. Nie interesował mnie przy tym obraz bliskowschodniego konfliktu. Nie badałem jego źródeł, wszelkich niuansów, skomplikowanych relacji między sunnitami a szyitami. Nie pytałem o to, co Zachód zrobił, albo czego zaniechał. Ciekawiła mnie właściwie jedna tylko sprawa: niemożność zrozumienia postaw dżihadystycznych przez ludzi naszej cywilizacji.
(…)
Cała rozmowa do przeczytania w numerze 1/2016 Kwartalnika Literackiego WYSPA