20 gru

Piotr Wojciechowski: Życie. Ostrzega się przed podróbkami

Listopad. Za oceanem strajkują scenarzyści. Przeżywam to solidarnie. Scenarzysta jest prawie pisarzem. Zawodu pisarza nauczyć się nie można, zawodu scenarzysty można i trzeba – to właściwie cała różnica. A druga taka – pisarze nie strajkują nigdy. Strajk scenarzystów rozszerzył się z Hollywood na Wschodnie Wybrzeże, przemysł szołbiznesowy może ponieść miliardowe straty. Widzowie odniosą pewne korzyści – niektórzy dostaną na własność te kawałki życia, które postanowili wrzucić w maszynę ekranowej rozrywki, inni, mniej szczęśliwi, obejrzą powtórki. Ci też coś zyskają – bo stare kawałki są z reguły lepsze niż nowe. Kto nie wierzy, niech porówna „Kartotekę”, jaką napisał Różewicz, z „Kartoteką”, jaką we Wrocławiu wystawił Zadara, a TVP Kultura pokazała całej Polsce. Wśród tłumnych biegów, wrzasków i padów, udało się Zadarze wysypać ze sztuki wszelkie elementy sensu i pytań istotnych.
Na strajku scenarzystów w USA zyskają też sami strajkujący, bo zatrzymując pisanie, uzyskują tym samym czas na myślenie. Może po strajku przyjdą im do głowy lepsze pomysły.
Od kilkunastu lat staram się uczyć studentów reżyserii i scenariopisarstwa, jak się pisze scenariusze. Kiedy mówię im o inspiracjach, o chwytaniu pomysłów z powietrza, z rozmów, zasłuchania, zapatrzenia, lektury itd., przedstawiam im też sposób ratunkowy. Jak nie schwytają nic, ten sposób pomoże. Ten sposób działa zawsze, nie zawodzi. Podam go tu, bo rzeczy, które sprawdzają się na ekranie, są też czasem skuteczne w życiu.
Bierze się księgę mądrościową – ludzkość wyprodukowała ich niemało. Wybiera się na chybił trafił kilka cennych wskazówek. A potem zmusza się bohatera, aby postąpił wbrew tym wskazówkom. Bohater robi więc głupstwa, z tego są kłopoty – i opowieść może się zacząć.
Powinienem chyba podać parę przykładów. Na przykład polityk, który chce być premierem, zaczyna od tego, że zapowiada zniesienie abonamentu radiowo-telewizyjnego. Powinien starać się o to, aby naród go rozumiał, a nawet lubił, narodu jednak nie ma bezpośrednio, istnieje tylko za pośrednictwem mediów. Podobnie jak premiera nie ma – tylko to, co z premiera media pokażą. Wynik taki: ludzi mediów ogarnia panika, cały entuzjazm, jaki media miały dla premiera in spe, znika w sposób, jaki w pirotechnice określa się terminem wyfuknięcie.
Przykłady z życia rażą jednak banalnością. Zwróćmy się ku mędrcom. Sandor Marai w swojej „Księdze ziół” zamieszcza paragraf zatytułowany: „O tym, że na sprawy trzeba zaczekać”. Pisze tam: „Zaczekaj, z cierpliwością anioła i świętego, nim sprawy – ludzie, idee, sytuacje – które do ciebie należą przyjdą do ciebie.[…] Książki. Mężczyźni. Kobiety. Przyjaźnie. Poszukiwania, wielorakie prawdy. To wszystko zbliża się do ciebie, powolnym przetaczaniem się, i pewnego dnia musicie się spotkać. Ale nie działaj w pośpiechu, nie przyśpieszaj ich drogi i zbliżania się. Jeżeli bardzo się ku nim spieszysz. Może ominąć cię to, co jest ważne i przeznaczone tylko dla ciebie.”
Zaprzeczmy tej mądrości. Cóż otrzymamy? Gorzką komedię o chciwości, pośpiechu, pracoholikach, którzy potykają się w końcu i wstając, widzą, że mają puste ręce.
Sięgam po kolejną księgę mądrości. Nie, nie zaglądam do Marka Aureliusza, to za blisko Maraia. Marai czuł się uczniem stoickiego cesarza – filozofa.
W 1637 hiszpański jezuita Balthazar Gracjan napisał książkę „Sztuka świeckiej mądrości”, która była poradnikiem skutecznego postępowania w świecie, a nie dotyczyła spraw zbawienia i grzechu. Bardzo szybko przetłumaczono ją na wiele europejskich języków, myślę, że gdyby w porę ukazał się polski przekład, uniknęlibyśmy wielu historycznych klęsk i przykrości.
Na chybił trafił otwieram paragraf 157 „Nie popełniaj błędów w ocenie charakteru”. Czytam: „Oto błąd najgorszy i najłatwiej mu ulec. Niech cię raczej oszukają na cenie niż na jakości dóbr. Gdy zaś sprawa dotyczy ludzi, to przeniknięcie do ich wnętrza ważniejsze jest niż przy jakichkolwiek innych rzeczach. Znać się na ludziach, to co innego, niż znać się na rzeczach. Potrzeba głębokiej filozofii, aby dotrzeć do głębi ich uczuć i rozpoznać cechy ich charakterów. Ludzi trzeba studiować tak głęboko jak książki.”
Zauważmy, że słowo „charakter” stało się tabu. Gdy słyszymy o pracy nad charakterem, to od razu wiemy, że chodzi o harcerzy sprzed osiemdziesięciu czy siedemdziesięciu lat. Tak jak maszyna do pisania i komputer odsunęły w niebyt pytanie o charakter pisma, o kaligrafię, tak psychoterapia i kult fachowości wymazały ze sfery zainteresowań pytania o ludzki charakter. „Duszoznawca” to słowo, które powołał do życia wielki i trudny pisarz Teodor Parnicki. Słowo zostało zapomniane razem z książkami pisarza. Dziś dobiera się ludzi – na przykład do polityki, biorąc pod uwagę ich wykształcenie, dyspozycyjność, deklaracje uległości. Komentowanie czyjegoś charakteru jest pomówieniem, agresją, insynuacją. A pomyłki dotyczące ludzkich charakterów rujnują niejedno sensowne i potrzebne przedsięwzięcie. Nawet gdy się kto z kretesem skompromituje, nie wolno mówić, że zabrakło mu charakteru, albo że zwierzchnicy pomylili się w ocenie charakteru. Być może przyczyna tego wszystkiego tkwi w bałwochwalczym kulcie praw człowieka – przypisuje się człowiekowi nieograniczone prawo do posiadania wrednego, słabego czy chimerycznego charakteru. Przypominam jednak – padre Balthasar radził aby „ludzi studiować tak głęboko jak książki”. Ludzie jeszcze biorą książki do ręki, czytają – najczęściej pośpiesznie, przerzucają je, zaglądają do nich. Studiowało się książki, gdy wykształcony był ten, kto ich przeczytał dwa tuziny, bogaczem był ten, co ich miał więcej niż trzy. Aby rozważać czyjś charakter, aby studiować księgę, trzeba powziąć pewne postanowienia, rozwinąć w sobie pewne zdolności, a przede wszystkim trzeba znaleźć strefę informacyjnej i emocjonalnej ciszy. Kiedy biorę do ręki późne poezje Czesława Miłosza, za drzwiami okładki otwiera mi się właśnie taki cichy wirydarz, w którym spokój ma w sobie cechę duchowej intensywności.

„Oddalam się powoli od jarmarku świata
I zauważam w sobie jakby niechęć
Do małpowatych strojów, wrzasków,
bicia w bębny.
Co za ulga. Sam na sam z moim
rozmyślaniem…”

Oczy, ze zbioru „Druga przestrzeń”.

Wróćmy jednak do Balthazara Gracjana. Co się stanie, gdy praktycznie zaprzeczymy jego mądrości o konieczności zgłębiania i rozpoznawania ludzkich charakterów? Jaka dramaturgia z tego wyniknie? W konwencji realistycznej – banał jak życie czy seriale. Spójcie na własne rodziny, na stosunki w pracy, na rozwój politycznych zdarzeń w kraju. Nieco ciekawiej – w konwencji komediowej – pyszne bywają komedie omyłek, festiwale kiepskiego udawania.
Czy mam jeszcze pod ręką kolejną księgę mądrościową?
Na deser zachowałem dominikanina z Fryburga, ojca Innocentego Marię czyli Józefa Bocheńskiego. (1902 – 1995) Mała rozmiarami, wielka zamiarem książeczka „Podręcznik mądrości tego świata” wiele ma wspólnego z XVII-wiecznym dziełem hiszpańskiego jezuity. Wyjątkowo aktualne, a także płodne wydają mi się akapity 14.1, 14.11, 14.12 – przytoczę je bez dzielenia spacjami, bo wywód w nich zawarty ma wyraźną ciągłość: ”Nie zrażaj sobie ludzi, jeśli możesz. Są oczywiście okoliczności, w których trudno obejść się bez zrażania sobie kogoś, a mianowicie z reguły, gdy chodzi o spór, walkę. Skrajnym przejawem głupoty jest przede wszystkim pieniactwo, procesowanie się o byle co. Powyższe przykazanie musi być jednak należycie rozumiane, Nie jest jednoznaczne z fałszywa, ale popularną zasadą, zgodnie z którą mądry zawsze ustępuje. Mądry ustępuje nie zawsze, ale tylko wtedy, gdy gra nie jest warta świeczki. Nasze przykazanie nie zabrania więc wszystkich sporów, ale tylko niepotrzebnych. Jak ognia unikaj sporu z ludźmi mającymi władzę nad tobą. Mędrcy formułowali ten nakaz słowami „Nie spieraj się z policjantem” Pewien świętobliwy polski zakonnik miał powiedzieć „Tylko wielkie nieszczęście, albo wielka głupota mogą sprawić, że miałeś rację wbrew swemu przełożonemu.” Mędrcy dają radę, która może pomóc w zachowaniu niniejszych przykazań: Gdy grozi ci niebezpieczny spór, uciekaj.”
Jaki wyrazisty scenariusz snuje się z zaprzeczenia tych rad! Poznajemy słabość bohatera, gdy niepotrzebnie wdaje się w dotyczącą błahej sprawy kłótnię z policjantem, potem okazuje się że bohater jedzie na rozprawę, którą mu wytoczono, bo napyskował, chociaż nie miał racji. Przegrywa i zaraz grozi procesem swojemu adwokatowi – że sprzyjał przeciwnej stronie. W finale wychodzi sprawa najcięższa – bohater jest autorem wybitnie fachowej ekspertyzy, która jednak zaprzecza kompetencjom jego szefa i godzi w interesy szefa wyższego rzędu. Trzeba uciekać…
Zabawiłem się tu w mądrościowe cytaty i opisy dramatycznych skutków ich zaprzeczenia głównie po to, aby przez powtarzanie słowa mądrość zasugerować, że to słowo to nie ozdobnik, mądrość bowiem naprawdę istnieje. Jest gdzie indziej, niż skuteczność, sukces, zwycięstwo, kariera, ona startuje w innej dyscyplinie.
Media jej nie kibicują. Nie zaprzeczają niby, ale porzucają, bo łatwiej, ciekawiej, bardziej trendy, bardziej cool, bardziej rynkowo, jest dopingować sukces, wieńczyć i nagradzać skuteczność, stawiać pomniki zwycięstwu, dawać przykłady olśniewających karier. Skutek jest taki, że ludzie wyłączają w ogóle myślenie kategoriami mądrości. Ludzie mają dziś świadomość medialną, a może nawet medialne sumienie, bo pasą mózg mediami – i nie mają kiedy studiować ksiąg.
Przez to wielu ludzi daje się nabrać i żyje życiem nieprawdziwym, falsyfikowanym, często wbrew oczywistym faktom, wmawiając sobie, że wszystko jest cacy, albo jęcząc, jak jest źle. Nie stawiają pytania czy postępują głupio, nie umieją spytać się sami siebie, jak działać mądrzej. Trzeba się jednak uzbroić w cierpliwość i karmić nadzieją. Może się przecież zdarzyć, że jakiś strajk scenarzystów dotknie media, że ludzie znajdą chwilę, aby odejść od telewizorów i otworzyć księgę jak drzwi, wyjść przed drzwi na jasne tarasy, zobaczyć, że Mądrość, Sapientia, przysiadła na schodach gotowa im towarzyszyć w przechadzce.