15 mar

Piotr Wojciechowski: Z DESZCZU POD RYNNĘ. OD STRONY OGRODU

Cykl, który zapoczątkowuję tym felietonem, nazwałem „od strony ogrodu”. Spośród czterech stron świata ta strona sercu mojemu najbliższa, bo od strony ogrodu znaczy nie od frontu, nie od ulicy. Ogród jest ziemskim znakiem Raju. Na ulicy zgiełk, w ogrodzie słychać rozmowy drzew i ptaków. Literatura też ma wiele stron. Od ulicy promocje, profesorskie opinie, krytyczne sądy, system nagród, ustawianie hierarchii. W ogrodzie można napić się kwasu chlebowego i porozmawiać, spytać się – o co chodzi. Nie jestem felietonistą, jestem od pisania powieści i opowiadań. Ale bywa tak na wojnie, że do okopów posyła się kucharzy, magazynierów i rachmistrzów, bo potrzebny każdy bagnet. Nie wiem co to za dziwna wojna w literaturze, ale już prawie ćwierć wieku to tu, to tam wzywają mnie, abym walczył felietonem. Jak odmówić?
Napisałem ostatnio powieść, wkrótce wyjdzie, tym trudniej pisać mi o literaturze, książkach kolegów. „Wyspa” ma być jednak pismem literackim – to o czym innym pisać?
Zastanawia mnie zmiana. Zastanawia mnie powaga, z jaką pisali Iwaszkiewicz, Parnicki, Jan Józef Szczepański, Kazimierz Traciewicz, nawet Konwicki. Oni, jeśli nawet decydowali się przechylić w stronę groteski – robili to serio. Nie wiem kto ze współczesnych przyjmuje taką postawę – Nowakowski, Orłoś, Myśliwski, Chwin? Inni, liczni ogromnie, po prostu zaprzęgli groteskę, tak jadą i sygnalizują, że tak jeździć będą. Leżą mi pod prawym łokciem książki Bernarda Nowaka, Andrzeja Horubały, Marka Ławrynowicza, Marka Sieprawskiego – a jest jeszcze ich parę dziesiątków, z Masłowską i innymi.
Nawet Jerzy Surdykowski w swoim „S.O.S.” poprzez metaforyczny naturalizm popada w groteskowość. Nie tylko forma tej prozy bywa groteskowa. Ja tam w głębi ich myślenia, metry pod najgłębszymi korzeniami ich słów, wyczuwam zwartą skałę groteski, bez spękań i szczelin. Ja wiem, za mało czytam polskiej prozy, pomijam to, co ważne, nie doceniam gwiazd sezonu, mieszam hierarchie, ale felietonista ma prawo nie doczytać, iść za intuicją.
A intuicja mówi mi, że wyznawców groteski wśród prozaików przybywa, że stają się radykalni, nic innego ich nie cieszy. Pisałem kiedyś na użytek gdańskich spotkań pisarskich większy tekst o grotesce. Buszując wtedy w opłotkach internetu trafiłem na artykuł Joyce Carol Oates („Reflections on the Grotesque” w „Tales of the Grotesque”, The Ontario Review 1994.) Według tej kanadyjskiej autorki „Namysłu nad groteską” potrzeba groteski bierze się z tajemnic najgłębszego ludzkiego doświadczenia, z klęski, jaką ponosi człowiek w próbach przekroczenia swojej samotności i subiektywności. Wiemy, że nasza subiektywność musi pozostać dla innych niedostępna, nierealna i tajemnicza. A w lustrzanym odbiciu – inni muszą być dla nas w najgłębszym sensie –obcymi. Gdy więc pytam, dlaczego groteska musi być śmieszna i straszna zarazem – już trochę wiem, gdzie szukać odpowiedzi. Jest straszna, bo ostrzega przed obcym i odpędza go brzydotą, jest śmieszna, bo próbuje oswoić obcość, odebrać jej znaczenie, a nawet wciągnąć obcość w karnawałowy taniec dający pozór wspólnoty.
Los człowieka – niepewny, zmierzający ku śmierci, zagrożony niewiarą i brzemieniem winy, musi być w filozoficznym wymiarze odczytywany jako tragiczny. Nawet chrześcijanin obdarzony nadzieją zbawienia musi dostrzec tragizm w fakcie, że nieśmiertelne szczęście zostało okupione krzyżową torturą dotykającą Osobę niewinną i zakochaną w zbawionym.
Człowiek lęka się śmierci, cierpienia, potępienia. Jego samotność jest rozpaczliwa. Z lochu rozpaczy prowadzi dwoje drzwi. Jednym z dwu wyjść jest groteska. Drugim jest tragedia.
Aby otworzyć sobie drzwi i wyjść z mroku i męki beznadziei, człowiek woła do innych. Można powiedzieć, że zarówno tragedia jak i groteska są wołaniami pełnymi emocji, wołaniami, w których ludzie słowem, obrazem, spektaklem opisują swój los. Tak więc zarówno tragedia jak i groteska są swoistymi komunikatami – jeśli spojrzymy na nie od strony teorii informacji. Różnią się jednak zasadniczo – tragedia tworzy wspólnotę ludzi spoglądających ku sobie, dostrzegających swój wspólny los, rozpoznających dolę człowieczą jako okropną, ale pełną godności, okropną, ale wykrzykującą wobec nieba, wobec Boga, wobec historii, wyraźnie artykułowane pytanie o sens. Nadawca, odbiorca i aktorzy tragicznej wizji są razem, łączy ich wiedza o świecie i współczucie w cierpieniu. Groteska podszyta jest nie tylko strachem, ale także przypuszczeniem absurdu. Przedstawia i wyraża wewnętrzny świat przerażonego twórcy. Spogląda ku ludziom, ale widzi wykrzywione maski, nakręcone marionety, potworne pyski.
Dlaczego pisarz sięga po groteskę jako język opisu swojego świata? Czy tragedia jest towarem trudniejszym do sprzedania? Czy za perspektywą metafizyczną jawi się groźny imperatyw oddzielenia zła i dobra, potępienia zła? A może groteska, chichy-śmichy licealnych ziomów, to jest właśnie poziom duchowości niektórych pisarzy, poziom wymuszony ucieczką przed dojrzałością?
A czy ja sam, tak szczerze, z ręką na sercu – dojrzałem do tragedii? Czy jej chcę dla siebie i Czytelnika? Boże, nie wiem! Chcę sielanki, happy-endu, ale już kiedy to piszę, wychodzi to jakoś groteskowo. Czy na oleodruk z Aniołem Stróżem prowadzącym dziateczki przez mostek spróchniały potrafię jeszcze patrzyć nie groteskowo, a poważnie? Ja, przez tyle zerwanych mostów przeprowadzony?
Nie, nie pora prowadzić Czytelnika w loch sumienia. Wolę zapytać o tragedię, o tę postawę, którą Polacy mają w swojej humanistyce ugruntowaną przez Barbarę Skargę, Tadeusza Różewicza, Gustwa Herlinga-Grudzińskiego. Może od tego ciężaru uciekamy w groteskę?
Myślę o dwu rodzajach tragizmu, tragedii, tragiczności. – Według Nietschego – tragiczny byłby brak możliwości komunikowania, niemożliwość zadomowienia się w świecie, niemożliwość sensu. Tak, pewne cechy tak pojmowanej tragiczności zobaczyć można w naszej codzienności. PIW wydał ostatnio nowe tłumaczenie proroczej, napisanej 60 lat temu książki. Guy Debord w swoim „Społeczeństwie spektaklu” opisał nas z raniącą do głębi precyzją – pokazał nas jako kukły w tańcu na cześć towaru, konsumpcji, kukły, którym podane promocji media odebrały język porozumienia, a zadomowienie unieważniły. Bo cóż to za dom, bez kina domowego ostatniej generacji, zamrażarki z grillem, bez videointernetu w telefonie?
Według Maxa Schelera – Żródłem tragizmu jest niemożliwość osiągnięcia wzajemnie wykluczających się wartości, ale taka niemożliwość, która wskazuje na istnienie wyższych wartości, sugeruje możliwość pytania metafizycznego. To o nas. Haniebne krzywdy lustracji i jeszcze bardziej haniebne opóźnienia i wahania w lustracji. Ktoś kiedyś nas okaleczył, a my winimy siebie wzajem, zapominając o prawdziwym sprawcy. Zadajemy nowe rany zrywając opatrunki, aby wypłynęło zakażenie .A do tego łudzimy się, że jest na to wszystko godziwy, sprawiedliwy sposób.
Czy tego, co jest w mediach chciałbym też w literaturze. Tak. Nie. Tak, chciałbym ale przez wielką metaforę, taką która otworzy okno na metafizyczne perspektywy.
Trzeba bowiem pojąć , że tragizm – jeśli go rzeczywiście rozpoznamy – to nie rozpacz. To wyjście z rozpaczy. Sygnalizowanie tragizmu jest zawsze skierowane do kogoś, przełamujące samotność w stronę nadziei.