Piotr Wojciechowski: Powrót z drugiej strony lustra
Gruba tafla szkła, zapora nie do przebicia. Troje młodych z Berlina próbuje dostać się do wewnątrz – być tam, gdzie człowiek żyje jako część natury, wierny cyklom odnawiania się i przemijania. Mieszkańcy podlaskiej wsi widzą troje przybyszów jak dziwne istoty, które urwały się z telewizyjnego ekranu. Niby można ich słyszeć, widzieć i dotknąć, ale prawdziwe być nie mogą. Tego filmu nie można przegapić, stawia on pytania egzystencjalne i kulturowe bardziej aktualne niż głośne tej jesieni filmy. Wieś pływających krów okazuje się ważniejsza niż publicystyczny, wpisany w boje partyjne Kler Smarzowskiego. Wieś… stawia pytania o naturę ludzką odważniej i konkretniej niż Eter Zanussiego, w którym monolog filozofa z trudem przebija się przez warstwy historycznego kostiumu.
W filmie Katarzyny Trzaski intencja i efekt ekranowy są ze sobą w wyraźnym konflikcie – udało się zrobić pyszną komedię o spotkaniu dwu światów, nie udało się przekonać mnie, widza, że te dwa światy pozostają w jakiejś równowadze, głoszą prawdy wprawdzie kłócące się ze sobą, a przecież komplementarne, zgodnie budujące tak potrzebną różnorodność. Nie rozdzielam moich sympatii symetrycznie. Świat hodowcy krów, polskiego rolnika Stanisława, świat jego rodziny, jego wsi – jest bliską sercu rzeczywistością, zakorzenieniem. Obrazy pól gdzieś nad Biebrzą czy Hańczą, widoki stada idącego z pastwiska do obory przez rzekę, to pocztówki z mojego świata. Troje młodych obieżyświatów oszukanych przez ideologie wegeterianizmu, liberalizmu, permisywizmu przybywa ze świata nieprawdy. Są ładni i nazbyt swojej sztucznej ładności pewni. Ci troje są niby nieszkodliwą trupą błazenków, niby łagodnymi naiwniakami. Kto jednak umie patrzeć i myśleć, zobaczy w nich nieświadomych zwiastunów zagłady.
fragment pochodzi z numer 3/2018