20 gru

Piotr Wojciechowski: Niebo pełne demonów

Jan zakochał się od pierwszego wejrzenia. Prawdę mówiąc, był wtedy jeszcze Jasiem, w najlepszym wypadku Jankiem. Jako kilkunastoletni bosy analfabeta zdobył pracę przy rozbiórce cerkwi na placu Saskim. Wstawał przed piątą rano, aby dojść pieszo do Falenicy, wsiąść tam w pociąg i rano być w Warszawie. Wracał późno, matka stawiała przed nim zupę czy kartofle, szedł spać, aby następnego ranka z pajdą chleba zawiniętą w szmatkę drałować na kolej. Któregoś wieczoru wracając, nie wszedł do obejścia przez furtkę. Przelazł płot i wspiął się po drabce na stryszek nad oborą. Schował tam swoją miłość, a dopiero potem wsunął się do kuchni.
Miłość to było to, co ukradł w rozbieranej cerkwi. Zakochał się w pięknej twarzy, w zamyślonych oczach, w królewskiej purpurze sukni. Zakochał się w ikonie Matki Bożej.
Miał już prawie pięćdziesiąt lat, kiedy zbudował dom dla swojej miłości. Zbudował kościół w swojej rodzinnej wsi i Matkę Bożą z Placu Saskiego umieścił w głównym ołtarzu. Ludzie usłyszeli podczas pierwszego kazania w nowym kościele o tym, jak ich proboszcz zakochał się w młodości, jak dopuścił się kradzieży.
Tę historię opowiedziano mi wiele lat temu na wieczorze kolędowym w domu przyjaciół w Falenicy. Umawiałem się nawet, aby pojechać, zobaczyć kościół i ikonę. Ksiądz Jan już wtedy nie żył. Teraz, kiedy spisuję to wszystko – czuję, jak to nieprawdopodobne. Irracjonalne zachowanie bosego analfabety. I dlaczego Maryja w purpurze, a nie w płaszczu błękitnym?
Niewiarygodne, irracjonalne. Dlatego właśnie o tym piszę. Piszę o niewiarygodnym, irracjonalnym dlatego, że za sprawą zaprzyjaźnionych młodych autorów pielgrzymowałem
przez trzęsawiska niewiarygodnego, przez pustkowia irracjonalności. Bartosz Jastrzębski i Jędrzej Morawiecki za cel swojej kolejnej podróży wybrali Buriację, autonomiczną republikę włączoną do Federacji Rosyjskiej. Buriacja leży na Wschodniej Syberii, nad Bajkałem, pomiędzy obwodem irkuckim a Mongolią, blisko już Chin, co owocuje rosnącym zainteresowaniem chińskich inwestorów. Rosjanie rządzą tu od czasów Piotra I, rządzą skutecznie, bo dziś Buriaci stanowią 28% ludności kraju, a do rosyjskości przyznaje się ponad 68%. Bartosz Jastrzębski i Jędrzej Morawiecki swój kolejny tom reportaży zatytułowali Cztery zachodnie staruchy. Podtytuł „reportaż o duchach i szamanach” świadczy o tym, że szli tropem duchowego życia tej odległej krainy. Czytałem ich uważnie, pozwalałem, aby wrocławscy naukowcy-reporterzy prowadzili mnie przez najgęstsze mgły irracjonalizmu i niewiarygodności. Cały czas towarzyszyło mi poczucie pełnej egzotyki i przerażającej bliskości, zaskakujących podobieństw. Już na wstępie uderzyło mnie – tam w Buriacji prawdziwych Buriatów zostało tylko 28% – a u nas tyle właśnie wynosi twardy elektorat partii opozycyjnej głoszącej, że reprezentuje prawdziwych Polaków.
Religią panującą jest w Buriacji postsowiecki cyniczny ateizm aprobujący milcząco korupcję, nepotyzm i przemoc, ateizm mający coraz większą domieszkę konsumerskiej obojętności na wszelkie metafizyczne sprawy. Trudno powiedzieć, aby u nas wyznawcy tych religii stanowili rzadkość. Poza tym obecny jest w Buriacji buddyzm lamaistyczny, szamanizm, islam, prawosławie, katolicyzm, importowane z Zachodu chrześcijaństwo zielonoświątkowców, baptystów i katolików. Jastrzębski i Morawiecki w sposób szczególny interesowali się szamanizmem. Mieli wyraźne powody. Tak jak Władymir Władymirowicz Putin za obszar „ruskiego miru” uznaje wszystkie ziemie, które kiedykolwiek były pod rosyjską władzą, tak wyznawcy szamanizmu – a wśród nich liczni profesorowie i doktorzy – uznają, że szamanizm był pierwotną religią ludów mieszkających między Kamczatką, Amurem i Wołgą, przypominają, że szamanizm był religią Dżyngis-Chana i Tamerlana, ma więc prawo powrócić na ziemie przez nich zawojowane.
Jastrzębski i Morawiecki nie przypadkiem wybrali wiosnę 2013 roku jako czas swoich odwiedzin w Buriacji. Przez parę miesięcy mogli poznawać specyfikę życia duchowego stolicy Buriacji Ułan-Ude, a jednocześnie śledzili przygotowania do zjazdu zjednoczeniowego organizacji szamanizmu miejskiego. Do tego zjednoczenia dążą szamani, bo chcą uporządkować stan prawny swojego działania, do tego zjednoczenia wzywają również władze republiki i Moskwa. Chcą mieć ten żywioł pod kontrolą.
Szamanizm w miastach Buriacji to nowe zjawisko. Nie było miast wtedy, gdy szamanizm panował. Miasta stawiali Rosjanie i wtedy szamanizm uciekał do wiosek, w pustkowia i na uroczyska, bo niszczyły go władze carskie, struktury prawosławia, wreszcie bolszewicka ateizacja. Po upadku komunizmu szamanizm zaczął się żywiołowo odradzać, przyjmując rozmaite formy i pełniąc rozmaite funkcje. Był prywatnym drobnym biznesem, ruchem odnajdywania się rodzin, ale także sposobem na odzyskiwanie narodowej tożsamości Buriatów. To, że się prestiżowo i finansowo opłacał i to, że był esencją buriackości, sprawiło, że zyskał osobliwą pozycję. Te dwa działające w synergii czynniki uczyniły go czymś ponad społeczeństwem. Naukowcy badają go, ale i ulegają jego logice. Stan duchowy całego społeczeństwa Buriacji jest teraz taki, że każdy wypadek losowy ma w konsekwencji szukanie pomocy u szamana. Gdy zdarza się śmierć w rodzinie ateisty, prawosławnego, katolika, buddysty czy wyznawcy szamanizmu, gdy zdarza się katastrofa drogowa, utrata pracy, zdrada małżeńska – wzywa się szamana. Szaman tłumaczy, jakie duchy szkodzą, jak pozyskać przychylność przodków, jakie ofiary trzeba złożyć. Szaman wyprowadza ludzi na uroczyska, pali ognisko, kamła i bryzga.
Kamłanie to recytowanie zaklęć po staroburiacku albo po rosyjsku, bryzganie to rozlewanie wódki, mleka, czasem herbaty. Najczęściej szaman wpada w trans aby dotrzeć do świata duchów. To, o czym Jastrzębski i Morawiecki słyszeli, a nawet tylko to, co przeżyli sami, da się tylko wytłumaczyć z perspektywy księdza profesora Michała Hellera, który pisze: „Logiczne uzasadnienie teologii nauki tkwi w fakcie, że wszechświat widziany z perspektywy teologicznej okazuje się bogatszy niż widziany z pespektywy naukowej. (…) Świat widziany z perspektywy teologicznej zawiera w sobie wartości”.
Myślę sobie o wspólnych cechach szamanizmu, voo doo, macumby, candomble, ubandy, i innych kultów żywiących się transem, często synkretycznych – o relacjach do nowoczesności rynkowo-elektronicznej i relacjach do „wielkich religii”. Przyglądam się, jak w naszym racjonalnym z pozoru, niby wierzącym nauce społeczeństwie rządzi ludźmi kamłanie – zaklęcia promocji towarów, promocji polityków czy mediów. A rozrzutność taka jak bryzganie – ten nadmiar gadżetów, opakowań, rewii, wystaw. Te śmietniki na peryferiach miast, śmietniki w naszych skołowanych łbach. Ileż transu w procedurach narkomanii, w religii dopalaczy. To nie buriackie dziwactwa, to antropologiczna cecha zbiorowisk ludzkich. Zastanawiam się nad tą pracą kolektywną, jaką jest budowa uniwersum symbolicznego wewnątrz kreujących się społeczności – Ukraińcy, rosyjskojęzyczni Bałtowie z Królewca, Buriaci potrzebują ośrodka krystalizującego tożsamość. Wstydzą się, że nie są Wielkorusami, irytuje ich ten wstyd, tęsknią za przywracającą godność suwerennością symboliczną. Tak samo jak afroindiańskie społeczności wstydzą się, że nie są Kreolami, a duma nie pozwala im zaakceptować tego wstydu. Problem obecności świata niemożliwego, irracjonalności naocznie stwierdzonej, endemicznego obłędu społeczeństwa – to jest do rozpracowania, strawienia, to mi ciągle przypomina Leona Chwistka i jego eseje o wielości rzeczywistości. On to widział w sztuce, naukowcy z Wrocławia widzieli to w mieście i w stepie. A więc nie literackie, a filozoficzne i teologiczne problemy są tu osobliwością rzeczywistą. Literatura z wieloma odmianami realizmu magicznego radzi sobie dobrze – ale to jest tworzenie chwilowych azylów, miejsc miękkiego lądowania dla bezdomnego umysłu i zagubionej duszy. Tam, w książkach czy filmach, od okrucieństwa realu można odetchnąć w niewiarygodnym. A w Buriacji – życie w oblężeniu niewiarygodnym. Real w odwrocie. Ciekawe, kto Sto lat samotności przełoży na buriacki.
Przypomina mi się to, co pisał ksiądz Janusz St. Pasierb o kulturze jako micie założycielskim Europy: „Europa zawsze była konstrukcją, dziełem kultury. Naturalnie biorąc, istnieje tylko Eurazja. Europa nie jest wyodrębniona w sposób naturalny od Azji. Jej granice od Wschodu wyznacza kultura. Europę zawsze trzeba było tworzyć i budować, zapewniać jej ciągłość.  I taka jest dziś: różnorodna aż do niekształtności – to ją opisywał Wiktor Hugo, pisząc o katedrze – nigdy nie ukończona, dziedziczona i zadawana jak najtrudniejsza lekcja nowym pokoleniom, pełna odrębności, aż do niepodobieństwa, pomimo murów i drutów naszego stulecia, zawsze jakoś jedna”.
Wracam stale myślą do wojny na Wschodzie, bo to nasza wojna. Wracam do pytania o być albo zginąć Ukrainy. Ukraina jest zbyt biedna, aby zasłonić się od wschodu żelazem i betonem. Zbyt biedna na wielkie zbrojenia, skuteczny wywiad i kontrwywiad, strażnice i płoty na granicy. USA kosztem miliardów usiłują uszczelnić granicę z Meksykiem. Niezbyt skutecznie. Czy Ukrainie może się udać ten drugi sposób opanowania problemu – stworzenie społeczeństwa o mocnej tożsamości, o wspólnych celach rozwoju, spójnej sieci emocjonalnych powiązań, społeczeństwa solidarnie potępiającego korupcję, przemoc, kłamstwo polityczne?
Czy jej inność może się zmieścić w cieniu gotyckich katedr Europy?
Nie mam odpowiedzi na to pytanie. Mam dość realistyczny pogląd na to, co udało się nam, ile się nie udało. A my mieliśmy lepszy punkt wyjścia, lepszy moment dziejowy. Ten „moment dziejowy”, jaki się symbolicznie zaczął zburzeniem cerkwi pod wezwaniem św. Aleksandra Newskiego na placu Saskim w latach 1924-1926. Bosonogi analfabeta Janek, który wyniósł ikonę z gruzów – działał irracjonalnie, ale na fali wielkiego narodowego szoku wolności. Jego czyn wydaje się nam niewiarygodny z perspektywy współczesności.
Myślę o młodych. Ze trzy pokolenia Polaków, w tym moje pokolenie – może sobie powiedzieć – dokonaliśmy niesłychanego przewrotu, wygraliśmy bezkrwawe powstanie. To pokolenie Polaków, które ma teraz dwadzieścia lat, pokolenie rówieśników Janka, już nie może wpisać do życiorysów wspólnotowego zwycięstwa – tylko swoje małe indywidualne sukcesy.

Książki:
1. Bartosz Jastrzębski, Jędrzej Morawiecki, Cztery zachodnie staruchy, Wydawnictwo Fundacja Sąsiedzi, Białystok 2014.
2. Michał Heller w rozmowie z Giulio Brottim, Bóg i nauka, Wydawnictwo Copernicus Center 2013.
3. Janusz St. Pasierb, Katedra symbol Europy, Wydawnictwo Bernardinum, Pelplin 2003.