Philip Ó Ceallaigh: Dziwne zwierzątko
Przełożyła Aneta Dąbrowska
Dwóch mężczyzn w starszym wieku stało w ogródku warzywnym. Jeden z nich był postawnym mężczyzną i patrząc na jego okrągłą, pełną siwych włosów głowę, a szczególnie na jego siwe wąsy, tak długie, że kręciły się na końcach, można było stwierdzić, że miał o sobie dobre mniemanie. Wystrojony Ion mógł iść do miasta i nigdy się na sobie nie zawieść. Zawsze nosił koszulę. Kiedy pracował sam w ogródku za domem, mógł ją rozpiąć i wystawić na słońce swój duży, lśniący, opalony brzuch. Zdejmował koszulę tylko wtedy, gdy było bardzo gorąco. Ion lubił pracować w swoim ogródku. Rosły tam winorośle, śliwki, grusze i jabłonie. Były tam jeszcze warzywa, a na końcu ogródka rosły topole, których liście mieniły się w blasku słońca, kiedy wiatr delikatnie nimi poruszał. Za topolami rozpościerało się pole kukurydzy, którą zasiał jego syn traktorem. Ion stał tak ze swoim przyjacielem, Mirceą, podziwiając rosnącą fasolę, pomidory i inne rośliny.
Mircea był w szortach. Był jedynym mężczyzną w wiosce, który nosił szorty. Był łysy. Miał na sobie biały T-shirt z wyblakłym zdjęciem Freddiego Merkurego.
– Ubrałeś się jak 12-latek – powiedział Ion. Wyglądasz jak strach na wróble.
– Ach, tak?
– I nawet nie wiesz, kim jest Freddy Mercury.
– To piosenkarz z Francji.
– Nie jest ani piosenkarzem ani Francuzem.
– Gdybym ja miał takie cycki, nosiłbym koszulę.
– Kiedy idziesz drogą…
Mircea złapał Iona za nadgarstek. Wskazał na stworzenie ogryzające koperek nie więcej niż dziesięć kroków od nich.
Ion widział w swoim życiu chyba wszystko. Jako młody mężczyzna po wojnie musiał zrzec się na rzecz państwa 10 hektarów dobrej ziemi znajdującej się poza Timisoarą. Później płakał. Śmiał się, kiedy zastrzelili dyktatora. Był już wtedy za stary, żeby móc pracować w polu. Ale jego syn, który mieszkał w mieście, kupił traktor, zasiał kukurydzę i przyjeżdżał na wieś na weekendy i wakacje.
Mimo to Ion nigdy nie widział stworzenia podobnego do tego, które pojawiło się w jego ogródku warzywnym tego wieczoru.
Stali nieruchomo. Spodziewali się, że zwierzątko ucieknie w każdej chwili.
Mircea wskazał na siatkę leżącą obok stopy Iona. Służyła do ochrony truskawek przed ptakami. Był czerwiec i truskawki już się skończyły. Ion podniósł siatkę i podał Mircei jeden róg. W tym samym czasie nie spuszczał zwierzątka z oczu. Stąpali powoli przez rządki fasoli. Kiedy tak się skradali, nie mogli oprzeć się przejmującemu uczuciu, że było to jak polowanie. Szli bardzo wolno. Zresztą obaj mieli pod osiemdziesiątkę i starali się nie przyspieszać spraw. Ale teraz, kiedy należało zachować szczególną ostrożność i działać pod presją, udało im się poruszać z niespotykanym dla siebie wdziękiem.
Zwierzątko spojrzało na nich. Nie wydawało się zainteresowane ucieczką. Być może było bardzo głupie. Kiedy siatka na nie spadła, nadal na nich patrzyło, pocierając swój nosek. Ion pochylił się, żeby złapać je za grzbiet i nie dać się ugryźć.
– Ostrożnie! – Powiedział Mircea.
Zwierzątko nie stawiało najmniejszego oporu. Poszli na podwórko koło domu Iona, wyplątali je z siatki, włożyli do pudełka i zaczęli mu się przyglądać.
Trudno było to wytłumaczyć. W końcu żyli w tej okolicy prawie osiemdziesiąt lat. Przez te sto sześćdziesiąt lat można oczekiwać, że widziało się już wszystkie zwierzęta, które tam żyły, nawet te rzadkie i nieśmiałe.
To zwierzątko miało małe uszy i poruszało się mniej więcej jak mysz i miało raczej włosy niż futro. Ale było wielkości młodego królika i nie miało ogona. Jego pyszczek nie był podobny ani do królika ani myszy. Nie wyglądało na zmartwione faktem pojmania.
– Może to jakaś krzyżówka dwóch gatunków zwierząt. – Mircea głośno wypowiedział słowa, które przeszły im przez myśl. – Jak muł.
Ion głośno odchrząknął.
– Jak mysz i królik? Nie denerwuj mnie. Może mysz i słoń!
Zaczęli się śmiać. To było nawiązanie do ulubionego żartu Mircei. Nie miał do nich pamięci, więc trzymał się jednego, który powtarzał za każdym razem, kiedy przebywał w towarzystwie z kimś nowym, a dowcip był taki: mysz jest zakochany w słonicy i podstępem udaje mu się do niej dobrać. Podczas stosunku gałąź upada, uderzając słonicę, która krzyczy z bólu. Bierz mnie całego, kochanie! Prycha mysz.
Ion zawsze uważał ten żart za nieodpowiedni dla małego mężczyzny, który miał bardzo dużą żonę, ale nigdy nie powiedział tego Mircei. Pewnych rzeczy się nie mówi. Żona Iona miała raczej delikatną budowę ciała, i summa summarum obydwa łóżka małżeńskie każdego z przyjaciół dźwigały ten sam ciężar. W końcu zmęczyli się staniem, a słońce opadło z sił. Mircea poszedł do domu, żeby coś zjeść. Na zakurzonej brudnej drodze malowały się cienie pni drzew.
Tej nocy, kiedy Ion położył się, łóżko zaskrzypiało. Każdej nocy skrzypiało. To było tego typu łóżko, a on był takim typem człowieka. Był zmartwiony. To była tylko kwestia czasu zanim Mircea zacznie gadać i podwórko Iona zapełni się ludźmi chcącymi zobaczyć stworzenie. Wszyscy będą stać dookoła, gapić się i paplać jak małpy, oczekując, że przyniesie każdemu coś do jedzenia i picia. Będzie musiał tam z nimi być, żeby mieć wszystko na oku i nie będzie mógł zająć się żadną pracą. Cyganie z drugiej strony wioski będą przychodzić pod jego płot w nocy i próbować ukraść stworzenie. Skoro kradli owoce z drzew w nocy, to pewnie będą zainteresowani także dziwnym zwierzątkiem, które może mieć wielką wartość. Które może zainteresować naukowców. Może pojawi się nawet jakaś nagroda. Całkiem niezła sumka. Ion wstał z łóżka i przyniósł z salonu kartonowe pudełko ze stworzeniem i postawił je w sypialni na podłodze po swojej stronie łóżka. Pogłaskał ją po głowie. Chyba jej się spodobało, bo podniosła głowę i podrapała się w nosek. Ion poczuł delikatny zapach rozgrzanego siana i świeżych odchodów. To faktycznie było łagodne czułe zwierzątko i najprawdopodobniej dość inteligentne.
– No już, Brigitte.
Wrócił do łóżka. To imię pojawiło się w przypływie natchnienia. Ion zawsze był dobry w nadawaniu imion zwierzętom. To był jeden z jego talentów. To imię było na cześć Brigitte Bardot, wielkiej gwiazdy jego młodości, a także wielkiej miłośniczki zwierząt. Kilka lat wcześniej odwiedziła Bukareszt zmartwiona bezdomnymi psami i nawet zaadoptowała jednego i zabrała ze sobą do Francji. Mówili o tym w wiadomościach. Jest nadal atrakcyjną kobietą, Ion pomyślał.
Ionowi zawsze towarzyszyły odgłosy trzeszczenia łóżka, jęków i chrząkania zanim wygodnie się ułożył. Ale tej nocy miał na głowie za dużo spraw i nie mógł zasnąć. Dodatkowo jego myśli zaprzątał Mircea. Tak naprawdę to Mircea był jego zmartwieniem od ponad 70 lat, odkąd byli chłopcami. Nawet wtedy Mircea był raczej patykowaty i niezdarny i miał zwyczaj wchodzić mu w drogę za każdym razem, kiedy trzeba było zająć się jakimś poważnym zadaniem. W ciągu tych lat mieli swoje sprzeczki. Bywały momenty, kiedy nie rozmawiali przez całe miesiące. Ale dla Iona miesiąc czy dwa nie były jakimś szczególnie długim okresem czasu. Na pewno był to czas krótszy niż wtedy, kiedy miał dwadzieścia lat. Tak, pomyślał Ion, było coś nietrwałego i niepewnego w charakterze Mircei. Widać to było po jego sposobie ubierania się. Kto chciał oglądać te jego kościste nogi? I to, w jaki sposób mówił o Brigitte, jakby domagał się do niej praw, jako właściciel. Pewnie już liczył pieniądze.
– Nie wiem czy możemy mu ufać. – Ion powiedział do swojej żony, która już drzemała.
– Komu?
– Mircei. Nie jest typem człowieka, któremu można powierzyć jakiś sekret.
– Niepotrzebnie wypiłeś kawę po kolacji. Przestań mnie męczyć.
Ionowi wydawało się, że leżał tak przez bardzo długi czas. Jego umysł nieprzyjemnie wirował. Na człowieka może spaść ciężar odpowiedzialności, kiedy najmniej się tego spodziewa. Kiedy już powoli zasypiał, dziwny hałas gwałtownie wyrwał go z nieświadomości. Był to wysoki ptasi śpiew dobiegający z pudełka Brigitte. Kiedy zapalił lampę, hałas ustał. Jego żona usiadła, mrużąc oczy od światła, na jej twarzy widać było oznaki snu.
– Co to było?
– Brigitte! Ona śpiewa!
Świat stawał się coraz dziwniejszy.
Mircea też źle spał. Martwiło go zachowanie Iona. Dla Mircei było oczywiste, że zwierzątko należało w połowie do niego i byłoby miło, gdyby Ion to przyznał. Już odkąd byli chłopcami, Ion chciał być szefem. Był od niego o rok starszy, dużo większy i zawsze bawili się w to, co chciał. I rodzina Iona miała więcej ziemi. Nawet po tym jak zabrano im ziemię, lepsze rodziny nie zapomniały o tym, kim są. Mircei zazwyczaj nie przeszkadzało to, że Ion wszystkim kierował, bo nie miało sensu kłócić się o każdą małą rzecz. Ale w tym przypadku Ion na pewno liczył na to, że to dziwne stworzenie przyniesie jakieś pieniądze. Albo przykuje uwagę mediów. Mircea wyobrażał sobie, jak to Ion będzie stał w ogródku, ubrany w swoją najlepszą koszulę i opowiadał ludziom z telewizji, jak je złapał.
Jak zwykle Mircea obudził się zbyt wcześnie, bo musiał iść na zewnątrz, żeby opróżnić pęcherz, ale potem nie mógł już zasnąć. Na dworze było już jasno. Powtórzył w myślach to, co zamierzał powiedzieć Ionowi. To było jak gra w szachy. Kiedy on powie tamto, ja powiem to, potem, jeśli on powie…
W pewnym momencie Mircea powiedział na głos:
– Chcesz mi powiedzieć to prosto w oczy.
Jego żona otworzyła jedno oko i spojrzała na niego.
Mircea wstał, zagotował trochę mleka na śniadanie i po tym jak je wypił, nakarmił kury i świnię. Nadal było za wcześnie, żeby iść do domu Iona, więc naprawił płot wokół ogródka warzywnego, w miejscu gdzie mniejsze kurczaki przechodziły i dziobały pomidory i papryki, zanim te jeszcze zdążyły dojrzeć.
– Wcześnie wstałeś! – Ion powiedział serdecznym głosem, kiedy Mircea pojawił się u niego kilka godzin później. Zbyt serdecznie, pomyślał Mircea. Jest trochę za gorliwy, pomyślał Ion i zdecydował, że nie powie przyjacielowi o tym, że zwierzątko śpiewało.
Poszli do ogródka, tam, gdzie ją znaleźli, krążąc wokół tematu, czekając aż ten drugi zacznie rozmowę. Wreszcie Mircea podjął temat.
– Wiesz, tak sobie pomyślałem. Może powinniśmy zawiadomić władze.
– Władze? Jakie władze? O czym ty mówisz?
– Mam na myśli zwierzątko.
– Brigitte?
– Tak, Brigitte. Skoro nie wiemy, co mamy w naszych rękach. Powinniśmy pojechać do miasta. Iść do prasy. Albo do jakiegoś departamentu rządowego, który zajmuje się nietypowymi zjawiskami. I oczywiście, jak dobrze wiesz, może będą z tego jakieś pieniądze po drodze.
Ion zacisnął usta i zaczął grzebać palcem u nogi w ziemi, przy winoroślach.
– My? Co my mamy w naszych rękach? Mogłem się domyślić. Pewnie nie zmrużyłeś oka przez całą noc, myśląc o nagrodzie pieniężnej.
– Tylko mi nie mów, że nie przeszło ci to przez myśl.
Ion odchrząknął.
– Zawsze byłem zadowolony z tego, co mam. To jest odkrycie naukowe, a nie kupon Lotto. Ale jeśli dostanę jakieś pieniądze, nie zapomnę o tobie.
– Jak mógłbyś o mnie zapomnieć? – Powiedział Mircea podniesionym głosem. – Ona jest moja w połowie i dobrze o tym wiesz! Tylko tak jest sprawiedliwie!
– Już się tak nie obruszaj! Widzisz tę ziemię? Jest moja! Przekazał mi ją mój ojciec, a jego ojciec jemu. Musiałem czekać 40 lat, żeby ją odzyskać. I złapałem Brigitte tutaj, więc należy do mnie.
– To ja ją pierwszy zobaczyłem, a potem złapaliśmy ją razem, w tę siatkę tutaj. A więc nie ma znaczenia, gdzie została złapana. Według prawa jest moja.
– Znam prawo. Jeśli jabłko mojego sąsiada spadnie na moją ziemię, wtedy jest moje. Zatem ona należy do mnie, na 100% i jeśli dostaniesz chociaż grosz, to tylko ze względu na moją szczodrość. Ale w tej chwili wcale bym na to nie liczył.
– Zobaczymy!
– A i owszem, zobaczymy.
Ion odprowadził Mirceę do bramy, gdzie się rozstali.
– To świnka morska – powiedział najmłodszy syn Iona, który przyjechał z miasta, gdzie pracował jako szkolny nauczyciel.
– Nie wygląda mi na świnię. Chociaż kwiczy.
– Pochodzą z Ameryki Południowej. Peruwiańscy Indianie jedzą je. Może to właśnie to.
– Naprawdę? Myślisz, że jest coś warta?
– Nie. I to jest on, nie ona. Zobacz.
– To pewnie narząd świnki morskiej. Co mogę powiedzieć, zawiodłem się na tobie, Brigitte. Czy jakkolwiek masz na imię, ty peruwiański prosiaku.
Ion włożył „świnię” z powrotem do pudełka.
Weszli do środka na lunch. Była sobota. Zawsze było im przyjemnie, kiedy jeden z chłopców przyjeżdżał do domu. Żona Iona ożywiła się i to była dobra wymówka, żeby coś zjeść i posiedzieć przy śliwowicy. Po południu Ion położył się na kanapie, słuchając jak kury grzebią w ziemi i zasnął.
Mircea gniewał się przez cały dzień, ale późnym popołudniem opuściła go złość i pozostał mu jedynie smutek. Włączył telewizor, ale nic go nie interesowało, więc wyłączył go i usiadł cicho na swoim krześle. Słońce stawało się coraz większe i powoli zniżało się nad polami. Mircea nie włączył światła, a więc jedynym światłem było to słabo wpadające przez okno. Według prawa zwierzątko należało do Iona, najprawdopodobniej. Ale to jego arogancja uraziła Mirceę bardziej niż hipotetyczne pieniądze, które mógłby stracić. Sposób, w jaki został przez niego pominięty. Wystarczyło trochę szczęścia i Ion nie mógł znieść, że musiałby się nim dzielić. To tyle, jeśli chodzi o przyjaźń.
Mircea usłyszał klekot zamykanej bramy. To były kroki kobiece, ale lżejsze niż jego żony, która właśnie była w odwiedzinach u krewnych w sąsiedniej wiosce. Zza drzwi wychyliła się głowa. To była żona Iona. Powiedziała, że Ion zaprasza go na kieliszek wina trochę później.
Mircea nagle się ożywił. Miał rację, że był stanowczy i pokazał mu, że nie pozwoli sobie na bycie pomiatanym. To było właściwe zachowanie wobec kogoś takiego jak Ion, który miał zwyczaj łatwo się nadymać.
Kiedy Mircea szedł drogą, domy i drzewa wydawały się być jedynie zarysem figur. Gałęzie drzew, pozbawione głębi barw, wyglądały teraz jak splecione czarne koronki wznoszące się ku niebu. Lub, kiedy spojrzał na nie z innej perspektywy, padające światło sprawiało wrażenie, jakby było niezniszczalną mozaiką miliona nieregularnych jasnych odłamków. Mógłbyś żyć wiecznie, a takie rzeczy nadal wprawiałyby cię w zdumienie, bo zawsze o nich zapominałeś. Nigdy nie mógłbyś poznać rzeczy tak naprawdę, bo zawsze zapominałeś. Gdyby człowiek chciał to namalować, byłoby to niemożliwe. Nigdy nie miałby wystarczająco dużo czasu. Zrobiłby się głodny, śpiący i wreszcie zniechęcony brakiem odpowiednich umiejętności. Mircea czasem słyszał dźwięki dobiegające zza drewnianych płotów. Głosy dzieci. Muzykę w radio. Metaliczny brzęk garnka, kiedy któraś z kobiet przygotowywała posiłek.
Te dźwięki zza płotów były pełne spokoju. Pozdrowił sąsiada, który prowadził za łańcuch krowę do stodoły po jej ostatnim posiłku przy drodze. Minął chłopaka i dziewczynę. Całowali się, a on im przeszkodził. Oddzielili się od siebie, przywitali go grzecznie i nie rozpoczęli rozmowy aż do momentu, kiedy znalazł się w bezpiecznej odległości. Mieli może po 16 lat. Znał ich rodziny, wiedział więcej o ich dziadkach i pradziadkach niż oni sami. Ale wiedza o ich dziadkach nic dla nich nie znaczyła. Starzy przemijali i znikali, a świat trzeba było odkrywać na nowo, po raz pierwszy. Tylko te pierwsze pocałunki w letnie ciepłe wieczory były dla młodych prawdziwe. I miał poczucie, że młodzi mieli rację. Całować dziewczynę pod drzewem, patrzeć na drogę, nie wiedzieć i nie przejmować się, co to oznacza. A potem wystarczyło mrugnąć i już byłeś starym człowiekiem, idącym tą samą drogą.
Nietoperz przefrunął przed nim. Być może więcej niż jeden. To był bardziej nieuchwytny ruch w polu widzenia niż kształt, który zniknął zanim mógł się na nim skupić. Nie pragnął być nigdzie indziej na świecie. Nie wiedział zbyt dużo, ale wydawało mu się, że to wystarczy. Rodzisz się, potem umierasz, a w międzyczasie życie jest często dziwne. Mircea miał przeczucie, że umrze przed swoją żoną i zrobiło mu się jej trochę żal. Bardzo się do niego przyzwyczaiła. I Ion też umrze. Któryś z nich umrze pierwszy i wtedy ten drugi nie będzie mógł go odwiedzać, pić wina i rozmawiać. Były także inne domy, ale to nie było to samo.
Ion spotkał się z nim przy bramie i uściskał mu serdecznie dłoń. A zatem nadal byli przyjaciółmi i równymi sobie, jeśli chodziło o jakiekolwiek działanie wobec zwierzątka. Nie chodziło o pieniądze, a o szacunek. Usiedli przy drewnianym stole na ganku. Ion nalał czerwonego wina z dzbanka. Było lepsze niż to sprzed roku. Usiedli, słuchali świerszczy i rozmawiali o błahych rzeczach. Rozmowa na drażliwy temat mogła poczekać.
– Jestem głodny. Przyłączysz się do mnie?
Ion przyniósł garnek i talerze, a Mircea pokroił chleb. Jedli w milczeniu aż obaj byli pełni. Potem zjedli jeszcze trochę. To był dobry gulasz z różnych mięs i nawet jakiejś wędzonej kiełbasy, która była przyjemnie miękka po ugotowaniu. Były tam też cebule, czosnek, fasolka szparagowa, papryki, pomidory, tymianek, liść laurowy, koperek i pietruszka – wszystko z ogródka. Sos był doprawiony czarnym pieprzem i papryką, a kwaśna śmietana została dolana w ostatniej chwili. Mircea umoczył chleb w talerzu i wziął duży łyk wina, żeby wszystko dobrze popić, odchylił się w swoim krześle i głośno beknął. Ion dolał sobie wina. Nie ma nic lepszego w życiu niż usiąść pod koniec dnia ze starym przyjacielem, podzielić się posiłkiem, wypić kilka kieliszków i porozmawiać.
– Co do Brigitte – powiedział Ion.
– Tak?
– Wszystko, co powiedziałeś. Miałeś rację.
Ion pochylił się i zacisnął swoją dłoń na ręce Mircei, patrząc mu w oczy.
– Pół na pół – Ion powiedział z uśmiechem.
– Tak jest sprawiedliwie.
– No, to się podzieliliśmy! Po połowie!
Ion odchylił się do tyłu. Zaczął śmiać się po cichu, trzymając się za trzęsący się brzuch. Wyglądał jakby miał zaraz pęknąć. Zaczerwienił się na twarzy. I wtedy wybuchnął głośnym śmiechem aż łzy poleciały mu po czerwonych policzkach. Mircea spojrzał na kupkę kości na swoim talerzu i otworzył szeroko usta.