Michał Szablewski: Gdzieś tam
Gdzieś tam – za drzewami, była posiadłość Hendersona. Wszystkiego był dom, dwie szopy, stodoła, garaż, zbiornik na wodę i płotem wydzielona przestrzeń dla koni. Koni za dużo to już nie było. Najlepsze musiał sprzedać, gdy z miasta odeszli górnicy, wierni klienci prowadzonej przez niego restauracji. Syn jego, Franz, szwendał się potem ze smutną miną ze trzy, cztery tygodnie.
Panie, jak on uwielbiał ujarzmiać konie. Godzinami obstawiał barierki i wkręcał wzrok w najbardziej niepokorne ogiery. Pobudzony historyjkami z dzikiego zachodu wybierał te czarne, największe. Jak już sobie jakiegoś upatrzył, to nie było zmiłuj. Mielił lasso w łapach aż mu knykcie bielały. Błysk w tych jego ślepiach widziałem nawet tutaj – w zaroślach, gdzie spędzałem długie dni, lata i miesiące, obserwując Hendersonów. Read More