Monika Bolach: Światy równoległe Tkaczyszyna-Dyckiego
Eugeniusz Tkaczyszyn–Dycki, Rzeczywiste i nierzeczywiste staje się jednym ciałem. 111 wierszy, Biuro Literackie, Wrocław 2009
Rzeczywiste? Nierzeczywiste? 2009 rok rokiem poezji? Rokiem poezji niełatwej, drażniącej, drążącej znaczenia zderzonych w frazie słów, wwiercającej się w czytelnika? 2009 rok czasem Eugeniusza Tkaczyszyna–Dyckiego.
Nagroda Literacka Gdynia przypomniała Tkaczyszyna–Dyckiego tym, którzy na moment nieopatrznie odsunęli się od tego świata, tego języka. Jednak, co znamienne, wręczona w październiku Nagroda Literacka Nike nie pozostawiła obojętnym nikogo, kto śledzi wydarzenia kulturalne. Anegdotyczna stała Enzensbergera (Hansa Magnusa Enzensbergera — cenionego niemieckiego poety), głosząca, że liczba osób zainteresowanych poezją jest wciąż taka sama i wynosi 1354, zachwiała się.
Czytelnicy zażądali więcej Dyckiego — na rynek księgarski 3 grudnia 2009 roku trafia tom „Rzeczywiste i nierzeczywiste staje się jednym ciałem. 111 wierszy”. Wybór wierszy z dotychczasowych książek poety dokonany przez krytyka Jacka Gutorowa. Pojawił się całkiem nowy portret autora, który odżegnywać się pragnie od wypowiedzianych już w innych tomach historii. Wciąż przywoływane twierdzenie, że Tkaczyszyn, pisząc wiele pojedynczych wierszy, tak naprawdę zajęty jest pisaniem jednego, wielkiego dzieła — nie może być kluczem do interpretacji tego tomu. Redaktor jasno zdeklarował, że jego pragnieniem było stworzenie księgi „jednego czytelnika”, która scala te wiersze w nowy, osobisty i indywidualny projekt, dzięki własnej wrażliwości i wyobraźni.
Próba odnalezienia się w matni tej poezji nigdy nie jest łatwa. Wyzwanie tym większe, bo rzucone dyskretnie — wkracza w przestrzeń prywatną. Czytam jako kobieta. Zauważam wielkie tematy pojawiające się w całości dzieła poety: przyjaźń, samotność, najbliżsi (ich cierpienie fizyczne i choroby psychiczne), agonia i śmierć, prowincjonalna codzienność, twórczość — jej źródło, i wreszcie poszukiwanie cielesnej i seksualnej tożsamości podmiotu tej liryki. Układam własną historię poezji Dyckiego, a może układam siebie z jego poezji.
To słowo dociera do mnie — męczy. Przesycone pasją i przesiąknięte lękiem nie powoduje współczucia, a współodczuwanie.
Próbuję odnaleźć pozytywny projekt tożsamości, błądzę i przeciskam się między tymi, które Dycki stawia na mojej drodze.
Nie ma w niej, co jasne — esencjonalnych kategorii — „mitu mężczyzny” czy „mitu kobiety” — zresztą zbędnego, pustego wytworu powstałego ad hoc dla celów reprezentacji. Znajduję natomiast dla siebie swoistą reinterpretację, jaką proponuje poeta.
Co ciekawe, wydaje mi się, że on sam nie jest pewien, czy te projekcje mają prawo bytu — traktuje je jako zjawy z „między–świata”, w jakim sam trwa i w jaki wprowadza cierpliwego czytelnika. Brak pewności ujawnia się w mechanizmie, który wydaje się wciąż powracać w wierszach — kolejne „wyprodukowane” tożsamości (mężczyzny heteryka, homoseksualisty, syna, kobiety karmicielki, kobiety — nosicielki śmierci) są sukcesywnie przez Tkaczyszyna cenzurowane. Sam ogranicza proponowane projekty podmiotu, który przecież powstaje po to, by uwolnić — i poetę i czytelnika z naznaczenia dookreśleniem — cielesnym, społecznym, kulturowym.
W wierszu „Powołanie” — kluczowym dla mnie — bo zdradzającym sposób tworzenia „ja” (poczucia własnej tożsamości), ukazującym jego źródła i nieosiągalny cel (jeśli takowy istnieje poza samą potrzebą konstytucji siebie), pojawia się stwierdzenie „nikt nam nie uwierzy/ że nazywamy rzeczy z niezgody na siebie”. Konflikt między tym, co w odczuciu podmiotu jest autentyczne, a tym, co istnieje w mowie, jaka buduje rzeczywistość, jest tutaj pokazany expressis verbis. Niedoskonałość, która przywołana jest chwilę wcześniej, sugeruje zagubienie spowodowane brakiem oparcia w słowie. Jest ono wyzyskane do cna — poeta mówi o konieczności rozstania z językiem, bo stan, w jakim się znajduje (niemoc, niepewność własnej tożsamości) spowoduje zatratę mowy („powinien rozstać się ze mną póki jeszcze może wypowiedzieć moje imię”). Nie dopuszcza w „Powołaniu” do tego, by pojawiło się „ja”, które wniosłoby pozorną harmonię — zapewne nie istnieje. Słowem tworzy się więc kolejne niedoskonałości — własne kulejące wcielenia. Nie wypowiada prawdy na temat podmiotowości — nie zna projektu siebie, który nie byłby skonfliktowany ze światem. Jest tylko stworzony na potrzeby innych podmiotów, podnoszący się z upadku. Znamienna „niezgoda na siebie” bierze się z przeczucia innego „wcielenia” (ukonstytuowania) własnej osoby. Ten inny wizerunek jest szansą poczucia równowagi we własnej rzeczywistości.
Jednak opresja, pojawiająca się gdzieś między wersami, nie pozwala na odkrycie tego świata. Przymusowe zanurzenie w świecie normatywnym, metaforycznie ujęte zostało w „Wakacjach”. Tutaj poeta wchodzi do wody, która da wiedzę o… złu(?), nieczystości (?), jaka w nim tkwi. Niewiedza przypisana jest do stanu przed poznaniem — wynurzenie daje świadomość nieszczerości własnego bytu — „o niczym nie wiem dopóki/ dopóty nie wynurzę się kimś kim nigdy nie będę”. A jednak po wyjściu z rzeki zostaje się dookreślonym — bolesny jest to akt, bo połączony z wiedzą o niedopasowaniu projektu „ja”, jakie przyjąć należy wynurzywszy się, a tą tożsamością, jaką teraz uznaje się za własną (tą, która pozwala na dystans w opisie aktu wejścia do wody).
W znanym i często przywoływanym wierszu [jesień już Panie daleko stąd] pada zaczepne wyzwanie rzucane bądź to sobie, bądź czytelnikowi — „zatem wybieraj mój diabełku płeć”. Znaczący to wers. Pozwala wysnuć wniosek, że substancjonalne „ja” nie może być wyznaczane w prosty sposób przez gender. Tkaczyszyn– Dycki konstytuuje w wierszach tożsamości, które nazywa w sposób tylko sobie dostępny. Można śmiało spojrzeć na wiersze z tomu „Rzeczywiste i nierzeczywiste staje się jednym ciałem” z perspektywy Queer Theory: tkwi w nich przeświadczenie, że tożsamości są zawsze konstruowane. Nie ma takiego „wcielenia”, czy poczucia „ja”, które dałoby choćby namiastkę esencji.
Ciało, już w tytule tomu naznaczone zostaje jakąś niezbornością. Składa się z dwóch, mieszczących się na antypodach pojęć czy konstrukcji umożliwiających opis. Rzeczywistość i jej brak zmaterializowane są w postaci „ciała” wierszy, „ciała” podmiotu tych wierszy. Stylizowane akty „bezzasadnych napomknień i powtórzeń” (tak poeta określa istotę swej poezji w wierszu o incipicie [to nie jest tak że zapominam]) to mechanizm umożliwiający stylizację ciała — jednak nie prowadzi ona do iluzji istnienia pewnej, stałej i jednej tożsamości. Ze szczeliny, jaka powstaje w tych wierszach wychodzi ciało–blizna, które nie godzi się na jednoznaczne dookreślenie na dychotomicznej, opartej na opozycji, osi płci. Cielesność równa jest przyzwoleniu na grzeszność — jak czytamy w wierszu [przyjść w jednej bliźnie ciała]. Chcąc więc „wejść” w którąś ze skór, które przygotowane przez normalizujące społeczności, czekają na kolejnego właściciela, należy dokonać swoistego aktu skruchy za fakt własnego jestestwa — „i obiecuję szczerze oduczyć się/ siebie żeby mi było lżej”. Opór okazuje się niemożliwy — jednostka ryzykuje społeczne samobójstwo, bo przeciwstawić się musi normom, które ją stworzyły. Subwersja wydaje się ciężkim przewinieniem, które piętnuje podmiot, skazując go w oczach Innych na kalectwo. Nie ma tu miejsca na „rozmnożenie” wariantów podmiotowości — świat, który rządzi się ciasnymi ramami dualistycznych klasyfikacji nie dopuści odstępstwa od reguły.
Poeta może więc tylko przeciskać się słowami wierszy między ramami, które czekają gotowe na każdego w społecznej realności. Może szukać rozwiązania, postulując wciąż nowych bohaterów, a raczej wciąż na nowo powołując do życia tego samego potencjalnego bohatera, który chciałby bezpiecznie i w zgodzie ze sobą określić własne ja. Niestety taka wizja „pogodzenia” skazana jest z założenia na porażkę. Współzależności między biokulturowymi i symbolicznymi siłami, które wytwarzają relacje społeczne, budują to, co „publiczne”, nie dają szansy na ocalenie takiego podmiotu.
Poeta musi więc podjąć radykalną decyzję — z „Rzeczywistego” wejść w „Nierzeczywiste”, dające szansę na uwolnienie z pętli społecznych regulacji i rygorów. W 111 wierszach, wydanych przez Biuro Literackie, doskonale zilustrowany został ten proces. Stało się to również za sprawą grafik autorstwa Karola Augustynowicza, wykonanych techniką suchej igły i wplecionych między strofy Eugeniusza Tkaczyszyna–Dyckiego. Zestawienie tych dwóch poetyk — werbalnej i wizualnej — potęguje niepokój. Przedstawienie graficzne, jakie proponuje młody artysta, bliskie jest poetyce baroku — w ilustracjach odnajdujemy dziwne stwory, które współegzystują na granicy dwóch światów: ludzkiego i fantastycznego. Elementy rzeczywistości odniesione zostają tu do świata archetypów — tam przecież każdy z nas szuka źródeł siebie. „Rzeczywiste i nierzeczywiste” staje się więc przypomnieniem tego, co nas samych niepokoi, gdy staramy się odpowiedzieć na pytanie: „kim jestem?”.