Mój Gdańsk – Ewa Pobłocka
W styczniu 1958 roku moi rodzice wprowadzili się do zdobytego mieszkania kwaterunkowego w Gdańsku Oliwie przy ulicy Kwietnej. Cały ich dobytek stanowiły trzy walizki i wózek niemowlęcy, w którym leżałam ja. Miałam wówczas kilka tygodni. A to mieszkanie w kamienicy z 1898 roku miało pozostać moim domem rodzinnym przez prawie 60 lat. Teraz po odejściu obojga rodziców dalej tu mieszkam, oglądając ten sam przepiękny widok z okna na wzgórze Pachołek, które w zależności od pór roku mieni się różnymi kolorami. Z wykuszu wychodzącego na trzy strony świata widać trzy różne „obrazki”. Z lewej strony popołudniami zachodzące słońce – drzewa wciąż te same, tylko wyższe i bujniejsze niż w dzieciństwie. W środkowym oknie ów Pachołek, po prawej stronie dach katedry. Ten widok najbardziej się zmieniał – dopiero w siedemdziesiątych latach XX wieku umieszczono wieżyczki katedry na dawnych miejscach. Zmieniał się również ogród sąsiadów – kiedyś rósł tam ogromny krzew bzu, którego gałęzie tworzyły magiczne cienie odbite na ścianie, na którą patrzyłam wieczorami zasypiając. Każde okno służyło czemu innemu. To z zachodem słońca wskazywało na porę dnia i najlepiej się tam „nicnierobiło” w czasie deszczu. Okno środkowe – trudno dostępne, ponieważ tam stał fortepian – było jakby oknem na świat, dawało poczucie wolnej niczym nieograniczonej przestrzeni. Okno po prawej – zwłaszcza w dzieciństwie – służyło oczekiwaniu na powrót Taty. Parapet zmieniał się w stolik, a na nim talerz z pajdą chleba z miodem i mój nos przyklejony do szyby. Tata zawsze wracał o tej samej porze, szedł sprężystym krokiem z teczką w ręku i w nieodłącznym kapeluszu. Z wczesnego dzieciństwa pamiętam tylko kilka sprzętów – leżanka, stolik-fasolka z lampą z fiszbinami, fotele-sputniki i pianino – bardzo szybko zamienione na fortepian.
A było tak: Mama po wygranym konkursie w s’-Hertogenbosh otrzymała stypendium do Włoch na studia wokalne do słynnej Academia di Santa Cecilia. Oczywiście chciała je wykorzystać i Ojciec zobowiązał się zająć mną i domem. Z pomocą przyjechała Babcia Salomea. Oprócz prośby o zajęcie się wnuczką usłyszała również prośbę o oszczędne gospodarowanie. Pamiętam więc z tamtych czasów pulpety i serki topione, czasem zdarzała się legumina. Cóż to za piękne słowo i jaka smakowita była zawartość deseru! Zaoszczędzone przez rok pieniądze Ojciec przeznaczył na kupno fortepianu. (…)
Całość do przeczytania w numerze 2/2019. Numer do kupienia w naszym sklepie internetowym lub w wersji elektronicznej na virtualo.pl