Mirosław Bańko: Parasol i parapluj
„Noś parasol przy pogodzie” – mówi przysłowie. Ma rację. Nie w tym sensie, że należy „chuchać na zimne” i „przezorny zawsze ubezpieczony”, ale w czysto etymologicznym.
Parasol bowiem – po francusku, z którego to języka wzięliśmy nasze słowo – chroni tylko od słońca. Od deszczu Francuzi mają parapluie, co nasi przodkowie spolszczyli jako parapluj. Purystycznie nastawiony autor hasła w tzw. słowniku wileńskim (1861) notuje: „Parasol chroniący od słońca tłómaczy się na polskie Ciennikiem. Parapluj, parasol, co chroni nas od deszczu, nazywa się niekiedy Oddeszcznikiem; jest to lepsze miano niż Deszczochron”.
Parapluj się jednak w polszczyźnie nie przyjął. Może różnica między paraplujem a parasolem wydawała się Polakom zbyt subtelna, a może skojarzenie z pluciem było zbyt silne. Nasz wkład w oswojenie nowego słowa polegał na czym innym: z parasola zrobiliśmy parasolik, a także parasolkę. Skąd wzięła się parasolka?
Nie było w tym wpływu języka francuskiego, bo tam parasol jest rodzaju męskiego. Parasolka mogła powstać przez analogię do wyrazów bliskich znaczeniowo: osłona, osłonka, ale mogła też wziąć się stąd, że parasolki są małe i dla kobiet, a -ka w polszczyźnie nie tylko zdrabnia, lecz i feminizuje (w wersji dla purystów: ukobieca).
(…)
Cały tekst do przeczytania w numerze 2/2016 Kwartalnika Literackiego WYSPA