20 lip

Mirosław Bańko: Reguły i wyjątki

„Nie ma reguły bez wyjątku” – mówi przysłowie. Ciekawe, że ono też jest swego rodzaju regułą, a więc dopuszcza wyjątki. Jakie? Na przykład: „Suma trzech kątów trójkąta wynosi…”.  Ale też „Wszyscy rudzielcy są fałszywi, a wszystkie dziewczyny to dziwki”. Tego rodzaju „prawdy” są równie silne jak twierdzenia matematyki.
Stereotypy ułatwiają życie, dlatego tak trudno je zmienić. Przypuśćmy, że spotkaliśmy rudzielca, który okazał się szczery jak łza.  Nie będziemy z jego powodu zmieniać przekonań, za duży koszt, za mała korzyść. Łatwiej zakwestionować wyjątek: może ten rudzielec wcale nie jest tak rudy, na jakiego wygląda? Może to nie jest prawdziwy rudzielec? Prawdziwi rudzielcy są fałszywi. Zresztą nawet gdyby napotkany osobnik o szczerym usposobieniu był nieskazitelnie rudy i w rudości swej autentyczny, niepodrabiany, po prostu stuprocentowo ryży – to co z tego? Przecież „wyjątek potwierdza regułę”.
O wyjątki najlepiej pytać gramatyków, oni powinni je mieć w małym palcu. Można odnieść wrażenie, że gramatyka cała składa się z wyjątków, co jednak nie może być prawdą, bo jeśli same wyjątki, to od czego? Swego rodzaju wyjątkiem są rzeczowniki męskie, które się odmieniają jak żeńskie (najbardziej znany przykład to „mężczyzna”), i rzeczowniki żeńskie, które się kończą spółgłoską, czyli w sposób typowy dla męskich. Jeszcze większym wyzwaniem dla potocznej logiki są rzeczowniki dwurodzajowe i czasowniki dwuaspektowe. Queer w języku jest i jakoś nikogo nie dziwi.
Słownictwo też uczy poszanowania dla odmienności. Co czwarty wyraz polski ma cudzoziemskie korzenie. Niektóre tak się wtopiły w polski żywioł, że nie różnią się od rodzimych. Wiele z nich pozakładało u nas rodziny. Weźmy czat, stosunkowo nowe słowo. Szybko spolszczone, bo „Cały dzień siedzę na chacie” brzmiałoby dwuznacznie. Nie tylko spolszczone, ale i z przychówkiem: „czatowy”, „czatować”, „czatownik”, „czatowniczka”. Z nich „czatować” najciekawsze, bo brzmi tak, jakby chodziło o drapieżniki czające się na ofiarę. A więc już nie leniwa pogawędka jak w oryginale, ale pełne napięcia czuwanie przy klawiaturze, aby błyskawicznie odpowiedzieć komuś, kto gdzieś tam przy swoim „kompie” też czatuje.
Pożyczyć słowo i zmienić mu znaczenie – o czym to świadczy? Czasem o najwyższym stopniu zażyłości, o akceptacji, integracji, asymilacji. Innym razem, przeciwnie, o zdystansowaniu, nieufności, nawet wrogości. Oto przykład ze Słownika wyrazów obcych (1954): „g. [genetyka] formalna – błędna nauka o dziedziczności oparta na prawach statystycznych Mendla […] (zob. mendelizm)”. Zaintrygowani idziemy za odsyłaczem i czytamy dalej: „mendelizm […] ogniwo reakcyjnego kierunku w biologii […]”. Dzisiejsze ataki na gender ze strony środowisk katolickich i prawicowych w Polsce nie tak bardzo się różnią od tych, jakie radzieccy uczeni przypuścili na genetykę.
Osoby, które źle znoszą stan niepewności i oczekują jasnych wskazówek, powinny domagać się zmian w całym słowniku. Do czego to bowiem podobne, że prawie wszystkie wyrazy, których używamy na co dzień, mają po kilka lub kilkanaście znaczeń? Jak zatem można im ufać? Z drugiej strony, jeśli mimo to potrafimy się porozumieć w sprawach codziennych, to może porozumiemy się też w zasadniczych. Wieloznaczność najwyraźniej nie szkodzi.
Język daje lekcję pokory, bo jest w nim wszystko i widać wszystko, byle nie zamykać oczu i nie odwracać się tyłem. To, co zza biurka wydaje się błędem, w kontakcie z ludźmi okazuje się żywym słowem. Niejeden szydzi z tych, co „ubierają” buty albo spodnie: ubierać to można choinkę – wyjaśniają. A tymczasem są takie miejsca w Polsce (np. pod Wawelem), gdzie nawet elity kulturalne „ubierają” spodnie lub płaszcz. Reguła mówi więc: ubrać można kogoś, nie coś (chyba że choinkę). Wyjątek zaś uściśla: owszem, w polszczyźnie ogólnej, ale są regiony, gdzie jest inaczej.
Świadomość, że może być inaczej – w życiu społecznym, bo niekoniecznie w tabliczce mnożenia – to jedna z najważniejszych rzeczy, jakie powinna przekazywać szkoła, a nawet przedszkole. Druga zaś, nie mniej ważna, to refleksja, czy nasze „inaczej” może szkodzić innym. Jeśli ktoś pędzi setką przez obszar zabudowany – inaczej niż każą przepisy, zdecydowanie inaczej – to jego nonkonformizm ma złe skutki (hałas, spaliny, rozjechany kot, a bywa, że gorzej). Jeśli natomiast ktoś się ubrał „inaczej”, spojrzał „inaczej”, uśmiechnął „inaczej”, to komu i czemu to zagraża? Rodzinie, tradycji, naszej tożsamości (takie argumenty słychać)? Czy raczej naszemu poczuciu bezpieczeństwa, wygodzie trwania „tu i teraz”, bez konieczności adaptacji, modyfikacji, rewizji. Bo każda zmiana to jakiś wysiłek. Więc niech będzie tak, jak było „zawsze”, przez wieki wieków i po wiek wieków. I jeszcze jeden dzień dłużej.