Michał Piętniewicz: Talerzyk z poziomkami
Kazimierz Orłoś, Historia leśnych kochanków i inne opowiadania. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2013
W najnowszym zbiorze opowiadań Kazimierza Orłosia słowo „historia” zdaje się mieć istotne znaczenie. Chodzi bowiem nie tylko o historię jako czasy, w których przyszło żyć bohaterom tych opowieści, ale również o historię twórczości samego pisarza, bowiem opowiadania ułożone są w tomie chronologicznie, od najstarszych do najnowszych i najbardziej już współczesnych. Chodzi także oczywiście o historię jako opowieść, narrację o losach bohaterów wykreowanych w tekstach.
Istotna również przy lekturze tego zbioru zdaje się być notatka samego autora o sposobie postrzegania przez niego literatury. Na odwrocie okładki widnieją takie słowa pisarza: „Wyobraźnia nie zastąpi doświadczenia. Prawdy o życiu nie da się wymyślić”. Zdania te odsyłają rzecz jasna do paradygmatu realistycznego, powieści jako „zwierciadła przechadzającego się po gościńcu”. Realizm Orłosia jest jednak specyficzny i osobny. Nazwałbym go realizmem sensualisty.
Narrator tych opowieści zapatrzony jest w świat widzialny i zanurzony w nim aż po same uszy. Co rusz w tekstach tych można spotkać bardzo plastyczne opisy przyrody, krajobraz prowincji, wsi, małych miasteczek. Drobne szczegóły świata przedstawionego, z pozoru mało istotne dla przebiegu fabularnego, tworzą niepowtarzalną atmosferę opowieści, stwarzają osobny świat. A zatem okruchy po „śmietankowej babce”, pstrągi pływające w czystej źródlanej rzece, gałązka bzu, karpie, jeże, gwiazdy, maleńkie robaczki, opisy zapachów, często występujące w tych powieściach słońce, żurawiny, rabaty, mokry chodnik, poziomki, czyste powietrze „przesycone zapachem mokrej łąki” oraz wiele, wiele więcej tego rodzaju elementów i rekwizytów świata przedstawionego tworzą z Kazimierza Orłosia pisarza wrażliwego na plastyczny oraz kreacyjny aspekt języka.
Sam świat przedstawiony przez Orłosia, staje się polem do nieustającej penetracji, stwarza możliwości do ciągłego zachwytu i zadziwienia. Orłoś zdecydowanie należy do pisarzy będących po jasnej stronie bytu. Bo też należy zaznaczyć, że nawet w opisach dramatycznych i krwawych, nawet w opisach zdarzeń tragicznych, to pisarstwo stoi po stronie nadziei na to, że świat mimo wszystko i na przekór złej rzeczywistości jest urządzony sensownie. Mówię „świat”, ale przecież w kontekście tych opowieści trzeba dookreślić ten świat słowem „Polska”.
Czasy komunizmu i jego wynaturzeń poprzedzają przemianę ustrojową roku 1989, potem następują lata 90., aż w końcu oczom czytelników ukazuje się całkiem bliska już współczesność, wiek XXI. Kiedy czytałem te opowiadania, nasunęła mi się myśl o podobieństwie pewnych postaw ludzkich wobec dramatycznych zdarzeń minionej epoki „błędów i wypaczeń” i czasów już całkiem współczesnych. Tchórzostwo władzy, łatwy konformizm, obojętność, unikanie kłopotów skontrastowane jest z postawami „bohaterskimi”, które jednak prawie zawsze kończą się przegraną bohaterów, wyrzuceniem na śmietnik historii (tego dotyczy również zbiór opowiadań Bez Ciebie nie mogę żyć, podobną niemożność wobec żelaznych mechanizmów politycznych, ustrojowych oraz społecznych ukazuje Orłoś w Domu pod Lutnią).
Opowiadania takie jak Gałązka bzu z 1979 roku czy Stań pod murem (osadzone w scenerii stanu wojennego) z 1982 roku ukazuje dokładnie ten sam mechanizm dławienia przez władzę postaw nonkonformistycznych – opierających się niesprawiedliwości, głośno o niej mówiących i żywo na nią reagujących – co opowiadanie Praska ulica z 2000 roku. Zarówno tu, jak i tam mamy do czynienia ze straceńczym, bohaterskim oporem wobec niesprawiedliwości, który zostaje srodze stłamszony, jakby świat kochał, akceptował i przygarniał tylko tych, którzy potrafią ustępować, idą na kompromisy, unikają wszelkiego starcia i zgadzają się na status quo. Czy to Polska się nie zmienia? Czy nie zmienia się ustrój? Czy może ludzie są wciąż tacy sami?
Orłoś ukazuje ludzką biedę. Skazanie na życie na prowincji, beznadzieja i samotność, konieczność powrotów nauczycielki Gałuszkowej z tytułowego opowiadania Historia leśnych kochanków do pustego, pozbawionego obecności drugiej osoby mieszkania, „występna” miłość prowincjonalnych nauczycieli i ogólna nuda życia na prowincji, powtarzanie wciąż tych samych schematów zachowań i rytuałów – również w pewnym zakresie oddają polską biedę, ograniczone możliwości zwykłego, przeciętnego człowieka, który wobec rzeczywistych manipulatorów historii jest słaby i bezbronny, skazany na nudę, samotność i zmęczenie.
Często miłość przedstawiona przez Orłosia nie pozbawiona jest pewnego elementu deformacji (Leśniczy Sobota). Lubieżna starość zostaje w tym opowiadaniu skontrastowana z pełną ponętnego wdzięku młodością. Rezultat tego zestawienia jest raczej godny pożałowania. Orłoś nie moralizuje ani nie krzyczy, nie wydaje dyrektyw ani też łatwo nie osądza. Raczej wyziera z tego pisarstwa czułość dla ludzkiej (polskiej) biedy i dla słabości człowieczej. Opowiadanie Leśniczy Sobota, po opisie miłosnej porażki tytułowego leśniczego, kończy się słowami: „Chodź, sarenko – powiedział Sobota, nie patrząc nad nią. Podszedł do młodego dębu i podniósł zieloną czapkę”.
Czułość wobec ludzi, wobec ich słabości i wad, jest również współczuciem dla całego stworzenia bożego (opowiadanie Ból), dla jego najmniejszych mieszkańców, maleńkich robaczków.
Chłopiec uśmiechnął się do mnie kącikami ust i przełknął ślinę.
– Przypalam robaka – powiedział szeptem.
(…) Schyliłem się i zgarnąłem dżdżownicę w dłonie. Bez przerwy wiła się, skręcając i prostując, jakby szukała wokół siebie miejsca bez bólu. Była duża, lepka i ciężka.
Ostrożnie podniosłem ten żywy kłębek dalej od ścieżki – pod kwitnące bzy. Położyłem w cieniu na wilgotnej ziemi.
Trochę przypomina to biegunowe skrzyżowanie „solipsystycznego” Gombrowicza z „dialogicznym” Miłoszem, kiedy obaj ci pisarze spotkali się we współczuciu dla małego żuczka, który leżał odwrócony odwłokiem, nie mogąc stanąć na ziemi, na własnych nogach.
Cechą charakterystyczną opowiadań Orłosia są również świetne, poetyckie puenty, które zawieszają rozstrzygnięcie, otwierając opowieść na możliwość dopowiedzenia przez czytelnika, stwarzają przestrzeń niedookreślenia, którą czytelnik może uzupełnić własną wyobraźnią. Jedno z piękniejszych opowiadań Co nam zostaje w oczach, kończy się na przykład taką poetycką puentą: „Ostatni raz zgarnąłem liście, strząsnąłem na żar i poszedłem w stronę domu. Weranda pachniała dymem”. Opowiadanie, właściwie poetycka opowieść, opisuje zwykłe gospodarskie czynności. Rąbanie drwa, grabienie liści, palenie w piecu. Jego poetycka metafizyka zawiera się w tym, że – wyrastając bezpośrednio z konkretu i konkret ten ze szczególnym, artystycznym kunsztem ujawniając – jednocześnie otwiera na „drugą przestrzeń”. Gdzieś pod spodem tkwi bowiem nurt nieoczywistości, która u Orłosia jest swoistym przemieszaniem dwóch kontrastowych porządków. Z jednej strony są to twarde męskie konstatacje faktów, rzeczy, zdarzeń, przedmiotów świata przedstawionego, a z drugiej pewna poetycka „nadwyżka”, która wprowadza w świat tych opowiadań pewien element melancholijny, uświadamia ludzką przemijalność, niszczycielską moc czasu jak i nieuchronność końca. Należy zaznaczyć, że odmienność tych porządków jest pozorna – tak naprawdę nie da się bowiem ich oddzielić.
Gdyby nie pewna reporterska sprawozdawczość, warsztatowa i formalna dyscyplina, wyrażająca się w świadomym siebie i świetnie panującym nad światem przedstawionym języku, sensualność, która moim zdaniem otwiera metafizyczną furtkę, nie byłaby tak wyraźna, tak mocna oraz intensywna. Określenie „malarz życia codziennego” znakomicie pasuje do Kazimierza Orłosia – jego język jest właśnie bowiem silnie plastyczny, malarski, zmysłowy i konkretny. Wydaje się, że przez wybór takiego właśnie języka jako narzędzia do opowiadania o świecie (czyli Polsce) narrator Historii leśnych kochanków pokazuje nie tylko beznadzieję, nudę, samotność i rozpacz (a może tego w ogóle nie pokazuje), co świat, który mieni się różnymi barwami, odcieniami, zapachami. Bo też narrator tych opowieści przywiązuje ogromną wagę do tego, co z pozoru małe, nieistotne, zwyczajne. Trzeba zatem rozkoszować się choćby najbardziej banalną sytuacją, bo w niej właśnie (w tym, co jest), tkwi zbawienie przed nicością, rozpaczą, mrokiem i nudą, złą rzeczywistością politycznych manipulatorów, którzy w tych opowiadaniach są zapewne niewidzialnymi i nieistotnymi bohaterami. Dla Orłosia, jak się zdaje, najważniejsi pozostają zwykli ludzie i to w nich tkwi najgłębsza tajemnica życia.
Z kolei nauki ojca z opowiadania Ciemne drzewa o pstrągach, o „najlepszych rybach” pływających w krystalicznie czystej rzece, jak również pewne elementy rodzinnych przekazów i nauk, wskazują na tradycję jako na bardzo istotny element konsolidujący wspólnotę. Bez tej ciągłości niemożliwa byłaby ludzka (i polska) tożsamość. Ukazane zostają przez Orłosia elementy tradycyjnej polskiej obyczajowości (przyjmowanie księdza po kolędzie i na obiedzie, komunia święta, wizyty w kościele, nabożeństwa). Te motywy pojawiają się również w Domu pod Lutnią. Pod tym względem można Orłosia zestawić z Myśliwskim, dla którego przywiązanie do tradycji i polskiej obyczajowości jest również ważne. Ostatnie z opowiadań Ojciec wraca na ziemię, nie tylko ukazuje relację ojca i syna (niczym w Nagim sadzie Myśliwskiego), lecz również prezentuje przywiązanie do ziemi jako matecznika, skąd bierze źródło wiedza o losie i tożsamości.
Narrator książki Orłosia widzi Polskę przede wszystkim jako kraj barw, świeżej zieleni, czystego powietrza. Tak też widzi polską prowincję, na której to, co nudne i trywialne, staje się – pod wpływem języka opowieści – ciekawe i fascynujące. Przecież nawet miłosne, osobiste porażki nauczycielki Gałuszkowej czy leśniczego Soboty przedstawione są tak, że czytelnik pragnie (przynajmniej ja), tych ludzi poznać, wzbudzają oni sympatię, ciekawość, nawet fascynację.
Realizm kreski Orłosia jest realizmem świetnego artysty – człowieka w pełnym wymiarze nie da się bowiem w literaturze przedstawić (tak jak całego życia w jego złożoności), ale można zaprezentować ludzki typ, wykreować bohatera, namalować ciekawą figurę i sytuację, a to udaje się Orłosiowi znakomicie.
Kiedy najlepiej czytać Historię leśnych kochanków i inne opowiadania? Zapewne w czas letniego przesilenia, kiedy na werandzie pełnej słońca i dymu mamy przed sobą talerz świeżych, soczystych poziomek, które przyniosła mama. Resztę dopowiada sam pisarz w jednym z moich ulubionych opowiadań, Poziomki: „Za blokami zachodziło słońce. Powiało chłodnym powietrzem – liście klonów zaszeleściły. Zdaje się, że zaraz pożegnałem się i wyszedłem. Talerzyk z poziomkami został w rękach matki”.