Marta Brzezińska: Opowieść zimowa
Szymon Bogacz, Koło kwintowe, W.A.B., Warszawa 2009
Sytuacja przedstawia się następująco: Jest zima. Śnieg pada tak obficie, że szybko zasypuje drogi, na których tworzą się ogromne, nieprzejezdne zaspy. Grupa podróżujących zostaje zmuszona do postoju. Za przystań służy im sala gimnastyczna pewnej wiejskiej szkoły. Miejscowi szybko organizują pomoc, rozdają koce, ciepłe napoje i posiłki. Atmosfera oczekiwania, zniecierpliwienia, niepokoju, a może nawet grożącego niebezpieczeństwa udziela się wszystkim, sprawia, że… Nie, to nie scenariusz amerykańskiego thrillera, tak wygląda fabuła debiutanckiej książki Szymona Bogacza „Koło kwintowe”. Dlaczego taki niezwykły tytuł? A to bardzo proste. „Nie musimy zawsze tak samo się bawić! — krzyknął Czerwony i pociągnął Szymona w stronę bajki…”. Zanim Czerwony Kapturek pociągnął Szymona w stronę bajki, i dalej w stronę prozy, Szymon bawił się muzyką. Stąd koło kwintowe — termin muzyczny oznaczający zbiór wszystkich tonacji durowych i molowych przedstawiony w formie okręgu — określa kształt zebranych w książce opowieści. Zamyka je, porządkuje, nadaje ton.
Każda z opowieści, monologów wewnętrznych snutych przez bohaterów, reprezentuje inną tonację, lecz wszystkie splatają się ze sobą i współbrzmią. Mamy opowieść dyrektora szkoły, pełną werwy i fanfar, podbitą lekkim basem nostalgii, zagłuszonym jednak skutecznie. Na podobną, bo mocną nutę, grana jest opowieść jego żony, pełna niskich tonów, głębokich pomruków niespełnienia i tłumionego żalu, które wybrzmiewają powoli, bez gwałtownego finału.
Jeszcze inny ton dominuje w monologu pewnej kobiety, która rozpoczyna swoje wyznanie od: „Powiedziałam mu, że mam raka. Nie wiem, czemu to zrobiłam. Byliśmy na papierosie.” Ów rozmówca, jakieś sześćdziesiąt stron dalej, odpowiada na tę tonację swoją własną, trochę zdziwioną, przekorną, przywołującą jakieś dawno zapomniane akordy, jakieś szmery i szepty.
Rozmowa dwojga na papierosie, przelotna pogawędka, przypadkowe spotkanie dawnej miłości, kochanki, konfrontacje z samym sobą, z własnymi przeżyciami, wspomnieniami i nadziejami… Dwadzieścia sześć opowiadań rozgrywa się jakby między jawą a snem. Bohaterowie „Koła kwintowego” nie mają imion, niewiele o nich wiadomo, są wytrąceni z życiowej rutyny, jakby schwytani w pułapkę, właściwie nie wiadomo dokładnie gdzie, bo nazwa miejscowości ani razu nie pada. Wydają się trochę podobni czyśćcowym duszom, oczekującym na dalszą podróż, spowiadającym się ze swoich tajemnic.
Po opowieściach podróżnych zatytułowanych tak jak cała książka „Koło kwintowe”, następują krótkie formy pod wspólnym tytułem „Opowiadania na zamówienie”. Ta swego rodzaju druga część książki Bogacza jest może nawet bardziej interesująca, bo choć nie tak precyzyjnie skomponowana, ukazuje autora jako prozaika o niezwykłej wyobraźni, skłonnego do groteski, absurdu, czarnego humoru. Ten rodzaj wyobraźni literackiej szczególnie mi odpowiada. Opowiadania: „Inspiracje — jak żyć?”, „Aranżacja Partity Pierwszej Jana Sebastiana Bacha na kwintet dęty blaszany” czy „W najbliższy piątek umrę”, to majstersztyki suspensu, o czystym brzmieniu i żywym obrazowaniu.
„— W najbliższy piątek umrę — powiedziała piękna Kornelia do swojego głupiego kota, który przeciągnął się i jak zwykle spadł z parapetu. — Umrę w tej sukience — powiedziała, otwierając szafę.” „I kiedy już chciała się poddać z elegancką rezygnacją właściwą księżniczce, westchnęła:
— Schodzę, kurwa mać.
— Bingo! — krzyknęły zgodnym chórem rzeczy martwe i zastygając w charakterystycznym bezruchu, na przemian jęły demonstrować rozradowanej Kornelii swej martwej natury najlepsze warianty.”
Język pozbawiony stylistycznych udziwnień i przesadnej wirtuozerii, wolny od naśladownictwa świetnie służy budowaniu obrazów. Pisarz łatwo osiąga skupienie czytelnika, wciąga w intrygę, jak w dobrym kryminale. Czasem szokuje fantastycznym konceptem, czasem wzrusza, poprzez paradoksalną rzeczowość, formalność, informacyjność opisu, chroniąc swych bohaterów przed sentymentalizmem czy banałem. Uciekając w oszczędną precyzję, to, co najistotniejsze pozostawia czytelnikowi do domysłu, albo przeciwnie, przeciąga smyczkiem realizmu tak ostro, że aż uszy bolą.
„Koło kwintowe” jest książką, którą czyta się właściwie jednym tchem, lecz która pozostawia mocne wrażenie, wnosi jakiś nowy ton, którego łatwo się nie zapomina.