Marek Olszewski: Jedyna taka partytura
Paweł Huelle, Śpiewaj ogrody. Wydawnictwo Znak, Kraków 2014
Aż siedem długich lat kazał czekać czytelnikom Paweł Huelle na swoją kolejną powieść. Ukazanie się poprzedniej, wydanej w 2007 roku Ostatniej wieczerzy, owiane było atmosferą toczonych przez pisarza procesów sądowych z pewnym gdańskim duchownym, co – mam wrażenie – nie przysłużyło się dobrze recepcji książki. Dziś, gdy ukazuje się Śpiewaj ogrody (ten dość nienaturalnie i chyba niezbyt szczęśliwie dobrany tytuł został zaczerpnięty z XXI Sonetu do Orfeusza Rainera Marii Rilkego), okoliczności są zgoła odmienne. Na szczęście. Szkoda, by pisarzowi tej klasy co Paweł Huelle towarzyszyły emocje pozaliterackie.
Po przeczytaniu ostatniej strony najnowszej powieści, zamknięciu i odłożeniu jej na półkę zrozumiałe okazuje się, dlaczego autor tyle czasu kazał na nią czekać. Śpiewaj ogrody to przede wszystkim rzecz imponująca rozmachem – i nie myślę tu nawet o monstrualnej erudycji tasującej filozofię z literaturą czy historię obyczaju z polityką, do której gdańszczanin nas już przyzwyczaił. Bardziej chodziłoby mi o wyczulenie na punkcie wiarygodności odmalowywanych detali, które jest naturalną konsekwencją podjęcia tradycji realistycznej.
Narratorem jest tutaj chłopiec, wraz z postępującą fabułą niepostrzeżenie przeobrażający się w mężczyznę. Jego meta-opowieść, zdradzająca cechy kompozycji szkatułkowej, ma charakter partytury, w którą wplecionych zostało kilka fabuł składowych opowiadanych przez różnych bohaterów. Natrafimy więc między innymi na opowieść o Wolnym Mieście Gdańsku lat 30., lat wojennych i tuż powojennych, fragment XVIII-wiecznego dziennika francuskiego żołnierza (epatujący grozą i makabrą spod znaku markiza de Sade’a), wspomnienia z obozu koncentracyjnego Stutthof, rekonstrukcję fabularną i muzykologiczną zaginionej opery Wagnera – Szczurołap z Hameln. Poszczególne historie – niektóre weselsze, w tonacji dur, inne smutne, molowe – dochodzą do głosu na wzór instrumentów muzycznych, które w zapisie nutowym mają swoje ściśle określone miejsce występowania w utworze. Podobnie tutaj: wątki powiązane ze sobą po mistrzowsku tworzą chór głosów, który osiąga swoistą harmonię (nie bez udziału fałszywych nut) pod batutą narratora-dyrygenta. Trudno w tym wszystkim nie pomyśleć, że Śpiewaj ogrody to kolejna po Castorpie specyficznie „Mannowska” książka Huellego, który składa hołd tym razem arcydzielnemu Doktorowi Faustusowi (splot literatury i muzyki klasycznej mówi sam za siebie).
Główną linię melodyczną „utworu” wyznacza wspomnienie gdańskiej Niemki, Grety (skojarzenia z Hannemanem Stefana Chwina będą tu jak najbardziej na miejscu) – staruszki, w której domu przez pierwszych kilkanaście lat swojego życia, niedługo po zakończonej wojnie, mieszkał chłopiec-narrator. Kobieta, która przed kataklizmem roku 1939 pracowała jako nauczycielka śpiewu, wraca pamięcią do momentu, gdy jej mąż, nowatorski kompozytor Ernest Teodor, przypadkowo odkrył w budapesztańskim antykwariacie partyturę nieukończonego i nieznanego szerzej dzieła Wagnera. To losowe wydarzenie z przeszłości miało okazać się gwoździem do trumny nieszczęsnego miłośnika muzyki klasycznej oraz przyczyną licznych traum doznanych przez oddaną mu małżonkę. Utwór Wagnera zostanie ostatecznie wydany na pastwę okrutnej historii – skonfiskowany przez prymitywnych sowieckich żołnierzy, najprawdopodobniej ugrzęźnie w jednym z radzieckich archiwów lub posłuży za rozpałkę. Wraz ze śmiercią kobiety znikną jego ostatnie ślady, ucichnie żyjąca w jej pamięci muzyka. Z niezgody na tę ciszę właśnie bierze swój początek powieść Śpiewaj ogrody.
Narratora poznajemy w momencie, gdy razem z rodzicami opuszcza dotychczasowe miejsce zamieszkania, zostawiając starą Gretę za sobą. Na marginesie, ten pomysł fabularny został zaczerpnięty przez autora z jego wcześniejszego, bardzo niewielkiego w rozmiarach utworu zatytułowanego Przeprowadzka. Śpiewaj ogrody odwołuje się więc do tego zapisanego niegdyś obrazka. Chłopiec, wyraźnie zaintrygowany postacią staruszki, po paru latach wraca jednak do niej, do domu przy Polankach na gdańskiej Oliwie, by poznać historię jej życia. Ta z uwagą wysłuchiwana (kto dziś jeszcze potrafi tak słuchać?) opowieść stopniowo przemienia się w „drugą egzystencję” młodzika. Powoli zaczyna on również dojrzewać do roli pisarza – jego marzeniem będzie odtąd utrwalenie przeszłości, zapisanie jej zanikającej melodii. W rejestrowaniu cudzych losów, w otwieraniu się na gawędę, w poznawaniu wielobarwnej, nierzadko tragicznej historii własnego miasta, chłopak zaczyna rozpoznawać samego siebie.
To, co początkowo miało być niezobowiązującą pogadanką przy herbacie, rozrasta się do rozmiarów epiki i całkowicie pochłania narratora. Słowo opowieści staje się ciałem, w efekcie czego na naszych oczach rodzi się coś na kształt Księgi: „gdybym policzył wszystkie moje wizyty u pani Grety, gdybym spisywał je w kalendarzu, każdą z konkretnym dniem i godziną, byłoby tego całe mnóstwo, byłaby z tego Księga – nie tylko jej i Ernesta Teodora, ale także moja, własna, prywatna Księga wtajemniczenia w całe to miasto i jego ulice, bruki, podwórka, ogrody, zaułki, knajpy, sklepy, byłaby to Księga mojego życia, której przecież nie napisałem, lecz której oddech czułem za plecami, tak jak zapach kwitnących lip”.
Każda przytoczona przez Pawła Huellego opowieść, każdy szczegół muszą mieć swoje oparcie we wnikliwie przestudiowanej przezeń historii. Chyba żadna z wcześ-
niejszych książek autora nie poświadczała tego tak dobitnie. Kiedy więc w powieści pojawia się postać Kaszuba, pana Bieszka, wszystkie jego wypowiedzi zostają zapisane najczystszą kaszubszczyzną, co owocuje z kolei sporą ilością przypisów z tłumaczeniem ich na polski. Tak jakby dla opisania wielokulturowej przeszłości Gdańska, w którym spotykały się najróżniejsze żywioły etniczne, nie wystarczył jeden język. To drętwe trzymanie się szczegółu jest niepotrzebne, staroświeckie – mógłby ktoś powiedzieć. Nie, jeśli realizm Huellego potraktujemy zupełnie serio i zobaczymy w Śpiewaj ogrody próbę restytucji podszytego nostalgią języka reprezentacji, który próbuje raz jeszcze zmierzyć się ze skomplikowaną materią życia w całej jego złożoności.