Marcin Badura: Idiota
* * *
We wstecznym lusterku samochodu dostrzegłem, że patrzy na mnie coś. Pies, lub może małpa. Ilekroć zerkałem w lusterko, to już tam było. Zerknąłem za lusterko a tam tego nie było. Zerknąłem w lusterko i było. Rozebrałem lusterko i nie było. Zmyślny zwierz antycypuje mnie, przewidując trafnie wszystkie moje posunięcia.
Przylazł za mną do domu. Nawet nie próbowałem sztuczki z zaglądaniem za lustro. Cóż poradzę ja mieszczuch, z moją nędzną inteligencją przeciwko takiemu instynktowi?
Schowało się potem, a teraz, w nocy, kiedy wszyscy śpią, ujada. Jest na pewno, bo moja żona też go usłyszała. Powiedziała: skończ wyć idioto, bo wszystkich w bloku pobudzisz.
* * *
W mojej piwnicy inwazja much. Codziennie wyfruwa ich stamtąd kilkadziesiąt. Fakt, że wyfruwają w godzinach porannych i południowych, a wieczorem już nie, mógłby wskazywać, że są na etacie jakiejś wrogiej instytucji, zaś to, że ich zęby połyskują złoto, jednoznacznie sugerowałoby kierunek wschodni.
Ja zabijałbym te muchy, gdyby tylko zabijanie leżało w mojej naturze. Ja zszedłem nawet do piwnicy zapolować na nie, wszak nie jestem ułomkiem, ale ostatecznie przekonał mnie argument: jak spojrzeć w tyle oczu naraz? No jak?
Poraziła mnie nowa hipoteza dotycząca much. Ich liczebność mogłaby wskazywać na fakt, że w mojej piwnicy coś intensywnie dojrzewa. Najbardziej przeraziła mnie myśl, że to mogłyby być owe słynne lata tłuste. A ja tak już przyzwyczaiłem się do moich lat chudych. Nauczyłem się je celebrować, codziennie wodzić rękami po krajobrazach ich kości, pieścić ich czerepki, zliczać od nowa ich żeberka, nadstawiać ręce, które one delikatnie i po przyjacielsku kąsają.
Ani chybi, w mojej piwnicy dojrzewa ów symboliczny dobrobyt, dobrobyt tak pewny i nieuchronny, że jego przyjście opiewały wszystkie ideologie. Bo jeśliby to nie był ten dobrobyt, po co muchy w takiej panice uciekałyby stamtąd?
* * *
Idę. Na moje miejsce odosobnienia. Nazywam je kochłowickim punktem przepływu energii, czyli czakramem. Nikt, kto wiedziałby, co to jest czakram, tam nie chodzi, zaś wszyscy, którzy tam chodzą, nie wiedzą, czym jest czakram, zatem jest to tylko moja opinia, ale ja się z nią zgadzam.
Na miejscu czekają na mnie drzwi, za którymi są drzwi, a między nimi drzwi. Są to kolejno drzwi Badury, drzwi bloku, drzwi Blake’a, drzwi Boga. Pomiędzy nimi regularnie kursują posłańcy, czyli moje niewyartykułowane krzyki. Od jednych drzwi do drugich biegam i ja, a właściwie biegamy, bowiem to, co we mnie dobre, nie jest w stanie przegonić skurwiałej fizjologii i vice versa.
Na koniec kładę się i kreślę na powietrzu graniastosłupy. Są to płyty nagrobne, a ja buduję cmentarz. Leżymy obok siebie: ja i cmentarz. Dwie leżące pretensje.
* * *
Palę w hotelowym pokoju przy oknie. Biorę haust dymu na policzek, nadstawiam drugi i potem obydwoma dmucham. Pomimo że robię to sprawnie i precyzyjnie, dym ciągle próbuje pchać się z powrotem.
Dusimy się tak w swoim towarzystwie, to znaczy ja go próbuję wydusić, a on mnie udusić. Skoro on mnie dusi i ja go duszę, znaczy to, że mamy tu duszę. Gdyby tego było mało, są jeszcze dwie poduszki. Zaraz pójdę do łazienki i go utopię. Stracę duszę, ale zyskam utopię.
Na straży stoi tam prysznic, a to straszny, ranny zwierz. W dodatku charczy, jakby ktoś zarzynał sto wołów. Obydwaj zabijamy, choć on, zdaje się, w afekcie.
* * *
Ceną, którą płaci się za wyizolowanie, jest fiksacja. Człowiek wyizolowany tak bardzo odzwyczaja się od towarzystwa innych, że z czasem z wszystkimi rzeczami dookoła przechodzi na ty. Nie mówi ten Bóg, ta ściana, ten widelec, tylko Boże, ściano, widelcze. Żałosne spoufalanie się. Skomlenie.
Wiesz jak to jest przebywać w jednym pokoju z nieboszczykiem? To wyobraź sobie, że ja większą część życia spędziłem z trupem. Codziennie podnosiłem go rano z łóżka, obmywałem i szedłem z nim do szkoły, a kiedy byłem starszy, to do pracy. Podawałem jego dłoń ludziom i mówiłem martwym językiem. Każdy język, który ludzie przestają odpowiednio często i z nabożeństwem wskrzeszać, jest martwy. Każdy zatem język już w momencie swych narodzin jest martwy, a właściwie przed swoimi narodzinami jest martwy awansem.
Ciężko jest być człowiekiem. Po kilkudziesięciu latach bycia człowiekiem jest się już tylko wrakiem człowieka. Na koniec inni ludzie przykrywają wiekiem jego odrażające i rozbuchane czło. Żeby podkreślić, że był.
* * *
Zepsuł się telewizor. Szklana kula pomimo reanimacji z mojej strony pozostaje idealnie mroczna i martwa. Nie mam pojęcia, dlaczego napisałem „kula”, skoro jest prostokątnawy, a jego producent chwalił się, że kineskop jest całkowicie niesferyczny, czyli idealnie płaski. Może to dlatego, że jajo przed nim można znieść i wysiedzieć, lub dlatego, że w kółko puszczają to samo, czy że wykluli się zeń wszyscy moi znajomi lub że wszystko wokół niego krąży. Zepsuł się i koniec. Padł a ja przy nim martwym rozpaczam i odchodzę od zmysłów.
Z tej strasznej nudy, z poczucia wszechobecnej pustki zrobiłem już wszystko, co do roboty miałem zaległe, zrobiłem kilka rzeczy awansem, wyspałem się, najadłem na miesiąc, odśnieżyłem trawnik na ogrodzie, odśnieżony skosiłem, a skoszony na nowo obłożyłem śniegiem. Ani chybi, muszę coś ze sobą zrobić, bo dostanę pierdolca.
Ponieważ to dopiero początek zimy, pomyślałem o śnie zimowym. Nawet jeśli miałoby to oznaczać sypianie z wielką niedźwiedzicą. Ponieważ jednak zima nie sprzyja sypianiu na świeżym powietrzu i ponieważ nie chciałem obudzenia nawet pocałunkiem, postanowiłem chwilowo pozwolić się zaszufladkować.
Trafiłem do szufladki z prymitywami i muszę od razu sprostować, że był to do pewnego stopnia mój świadomy wybór. Jestem gadem i z gadami chciałem zimować. Ze skorupiakami nie chciałem, bo jako nałogowy palacz mam awersję. Niestety. Trafiłem do szufladki z dinozaurami. Biegają teraz do mnie z każdym problemem, a to jak napisać podanie, a to jak odrobić zadanie, a to co podać na biegunkę, a to jak ociulać urząd skarbowy. Biegają i strasznie tupią. Dobrze, że drzwi w tym prehistorycznym świecie nie ma, bo by jeszcze drzwiami trzaskały. A jakie chaszcze tu rosną. Matko Boska plejstoceńska, proszę Cię, wyjednaj mi u syna swego jedynego jakąś kosiarkę, koniecznie na baterie słoneczne, bo jeszcze nie ma ropy. A najlepiej nowy telewizor.
Od redakcji: Tytuł całości, „Idiota”, zbierający w jedno krótkie utwory Marcina Badury, pochodzi od redakcji.