Maciej Duda: Książka rodzi-inna
Mikołaj Łoziński, Książka. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2011.
Książka o tytule Książka autotelicznie wskazywać ma główny przedmiot jej opisu. Tak też dzieje się w przypadku najnowszego tytułu Mikołaja Łozińskiego. Jego Książka, choć nie wprost, traktuje o sobie samej. Nadrzędnym tematem, leitmotivem narracji staje się proces tworzenia, a protagonistą figura odpowiednia osobie autora przedstawionego na okładce. Opisując ją, można więc pokusić się o potwierdzenie paktu autobiograficznego. Narrator zgodny jest z autorem tekstu.
Książka to fragmentaryczna i oszczędna w słowach opowieść rodzinna. Odbiegająca od sagi narracja, którą przeczytać można także z uwzględnieniem klucza biograficznego. Pierwowzorami bohaterów staje się bowiem rodzina Mikołaja Łozińskiego, m.in. Marcel Łoziński i Paweł Łoziński znani reżyserzy-dokumentaliści. W tekście obaj figurują jako ociec i starszy brat protagonisty. Przestrzeń narracji dzielą z bohaterkami – matką, babcią, żoną. Ta prosta rodzinna struktura zostaje jednak przełamana. Relacje wynikające z onomastyki rodzinnych koligacji zostają poddane komplikacjom. Żona dziadka nie koniecznie musi być babcią, partnerka ojca nie musi być matką. Niestety w opisywanej narracji powyższej komplikacji czy wymianie podlegają tylko bohaterki. Trudno jednak dopatrywać się w tym seksistowskich zabarwień wynikających z ewentualnie nierównościowych czy machoidalnych nastawień protagonisty. Powyższą linię teoretycznego oskarżenia weryfikuje po prostu rzeczywista historia rodziny, którą to Książka próbuje skompletować czy odtworzyć.
Tytułowa książka jest niedokończonym, fragmentaryzowanym obiektem w ruchu, który przykuwa uwagę wszystkich bohaterów i bohaterek. Najpierw każde z nich oczekuje odpowiedniego miejsca dla ich postaci, sprawiedliwej reprezentacji, która spełni się w zrównaniu długości fragmentów przedstawiających poszczególnych członków rodziny. Później każdy prosi o weryfikację, o cenzurę odpowiednich akapitów tak, by nie odsłaniały prywatnych, rodzinnych tajemnic. W ten sposób autor wprowadza czytelników w kwestię re-prezentacji, bo tymże właśnie ma być próba napisania rodzinnej historii, tytułowej książki.
Narrator kilkakrotnie wraca do metafory szuflady, którą próbuje otworzyć. Mechanizm szuflady odwzorowywać ma pracę pamięci. Tę ocalić ma trwały zapis – książka. Jej protagonista co rusz boryka się z problemami, jakie opisać można przy pomocy haseł z postmodernistycznego elementarza. Rodzinna historia ulega rozdrobnieniu, traci wątek, jest nielinearna, narracja pozbawiona jest chronologii. Podmiot prowadzący wciąż proszony jest o protekcję lub ustępstwa, o zmiany. Spotyka się z niezadowoleniem, posądzony jest o niesprawiedliwość, o faworyzowanie. Z tych też powodów spisanie rodzinnej historii staje się niemożliwe. Książka i Książka rozpada się na samoistne fragmenty zestawione na zasadzie asocjacji. Kolejne urywki nakładają się na siebie lub rozwijają na zasadzie temat – remat.
Bohaterowie, mimo powyższej struktury, jaka w zamierzonej historii powinna określać ich relacje, zostają zatomizowani, rozdzieleni. Funkcjonują osobno w otoczeniu konkretnych przedmiotów, atrybutów, przez które są scharakteryzowani, a nie swoich bliskich. Ich charakter oddawać ma właśnie stosunek, jaki mają do owych przedmiotów: listów, okularów, lufek, ekspresu do kawy czy tytułowej książki. Budowanie narracji wokół przedmiotów staje się więc kolejną próbą znalezienia oparcia, poszukiwaniem rzeczywistego zakorzenienia ulotnej i wciąż tworzonej/odtwarzanej opowieści. Takowe zabiegi stawiają Książkę Łozińskiego w rzędzie narracji Chwina, Tokarczuk, czy Szewca. Jego poprzednicy, wydaje się z lepszym literackim skutkiem, także próbowali rysować historię poprzez ogląd przedmiotów należących do przedstawianych przez nich bohaterów i bohaterek. Przedmiotów, które okazywały się trwalsze niż dwudziestowieczne biografie.
Moment, który zobrazować próbują zarówno Chwin, Tokarczuk, jak i Szewc znacznie odbiega od tego, który ocalić próbuje Łoziński. Długość wektora wskazującego odległość punktu opisywanego i punktu, z którego się opisuje, nie gra tutaj jednak roli. Kwestie narodowości i polityki zostają ponownie rozpisane. I choć Łoziński umieszcza je na marginesie, gdzieś między wersami tak, że mniej uważny czytelnik może ich nie dostrzec lub potraktować jako mniej ważne, to właśnie one pozostają najważniejsze, one wyznaczały bowiem los bohaterów Książki. Każdy z powołanych przez Chwina, Szewca czy Łozińskiego narratorów zmierzyć musi się nie tylko z problemem dotarcia do rzeczywistości, ale przede wszystkim z kwestią możliwości wykonania takiej pracy. Toteż każdorazowo wybierają oni konkret w postaci rzeczy, przedmiotu, który w narracji niestety i tak zyskuje podejrzliwe miano rekwizytu, podobnie jak opisywana przestrzeń stanie się tylko scenografią, a kwestie mające być bezpośrednimi wypowiedziami, staną się dialogami i monologami przypisanymi konkretnym postaciom. Lekturę, której główną bohaterką staje się sama lektura potraktować można zatem jako swoisty metatekst, opis pracy twórczej, która nigdy nie zostanie zakończona, zamknięta. Z prostego powodu nie odwzoruje historii – tej nie da się bowiem obiektywnie zweryfikować. Każdorazowo staje się ona re-konstrukcją.
Wydaje się, że właśnie tego dotyczy narracja zamknięta w prostym tytule Książka. Jest próbą opisu pisania/tworzenia jako formy zapamiętania. Niestety i pamięć, i możliwości pisania zmierzyć muszą się z innymi podmiotowościami rodzinnej historii, które też mają prawo głosu. Przez to wymykają się podmiotowi twórczemu i jednocześnie skazują jego pracę na klęskę. Jako taka, opowieść Łozińskiego, staje się więc tylko/przede wszystkim (?) ilustracją teorii sztuki czy literatury – powtórzoną kwestią postmodernizmu.