Krzysztof Lisowski: Przepaść ogromu (o nowych wierszach Mieczysława Machnickiego)
Od dawna recenzowanie wybitnych tomów liryki uważam za działanie bezsensowne, najwyżej podzielić się można z czytelnikiem własnymi przygodami przy lekturze takich zbiorów, pokazać własne dociekania prowadzące ścieżkami tych utworów, „przepaściami” tych myśli. Trudno oceniać, „krytykować” to, co warto podziwiać.
Machnicki, dość umownie, nazywany jest jednym z nielicznych polskich nadrealistów, ale jakąż niespodziankę czyni dla nas i dla siebie nowymi poetyckimi książkami. Toż to zespolenie nadrealizmu z neoklasycyzmem, wizji z metafizyką, paradoksu z odwiecznymi prawdami, z którymi od zawsze mocuje się człowiek twórczy, wrażliwy.
Tom Lawa się nasładza skorupa ciemnieje można jedynie zrozumieć intuicyjnie – że ma się do czynienia z rzeczą wielką i niezwykłą, bowiem Machnicki zadziwiająco konsekwentnie wyraża tu „znane przez nieznane”.
Przy okazji innej lektury, Esejów Jana Darowskiego, natrafiłem oto na zdania dość dobrze definiujące metodę twórczą, przyjętą obecnie przez tego warszawskiego poetę (ale wywodzącego się przecież spod Krzemieńca, z ojczyzny Słowackiego i innych, pomniejszych wieszczów romantyzmu polskiego). Czytam tam zdania następujące:
Celowali w tym prorocy izraelscy i „prorokowali” najczystszą reifikację abstrakcji, co nie miało nic wspólnego z przewidywaniem przyszłości, a raczej z „tworzeniem” jej przez poesis. Po prostu nie znali i nie czuli rozgraniczenia między duchem a materią, abstrakcyjną rzeczywistością a materialną rzeczywistością, abstrakcja i konkret przelewały im się jedno w drugie. (…)często nie umiem oprzeć się wrażeniu, że ucieka się on do tej metody poetyckiej jedynie dlatego, że zakłada ona jako punkt wyjściowy maksimum niewyrażalności świata zjawisk słowami opisowymi i dla niczego innego. Nie będąc tamtego rodzaju prorokiem, nie chce wpływać na świat, a tylko móc się w nim twórczo poruszać…
Przeczytajmy teraz jeden z wierszy tomu, pokazujący, że dobra poezja to owoc wieloletnich eksperymentów, koncentracji, medytacji, krzewienia w sobie szaleństw, nasłuchiwania, z której strony ludzkiej ciemności odezwie się daimonion, podpowiadając pierwsze rozkołysane rytmy:
Pojechałem na wczasy sześć przystanków w lewo
gdzie według praw poznania suche stoi drzewo
potem zaś tylko siedem za liczbą tą niebo
tworzy ciemny widnokrąg stykając się z glebą
koniecznie pustą windą i poza kolejką
wciśnij guzik z napisem strać nadzieję wszelką
można też z czystą kartką wymaż swe życzenia
na ziemi pozostaniesz lub wrócisz na ziemię
cóż to były za wczasy góry lasy pola
leżałem i śpiewałem święć się twoja wola
O czym tu mogliśmy przeczytać? O ziemskiej podróży, migawkach z biografii, podziwie i przestrachu, kosmicznej perspektywie, swoistej nabożności bohatera, który z tych niepokojąco dynamicznych elementów usiłuje skonstruować ład, poznać samego siebie, albo też umocnić się w swoim arcyludzkim niepodobieństwie do nikogo?
Tak, gdyby te wszystkie wersy, mgnienia, koncepty, wplecione w wiersz sylabotoniczny „zracjonalizować”, ktoś „trzeźwy” powiedziałby, że ten tom to rodzaj podsumowania, autobiografii: od obrazów znad rzeki dzieciństwa, wsi, kuźni, pól ukrainnego czarnoziemu aż do wyliczenia istotnych życiowych lektur, nazwanych w ostatnim wierszu-spisie Żywotem człowieka poczciwego. Spis ów zaczyna się Ojcem Goriot i Matką Courage a kończy Wniebowstąpieniem. Domniemywać można, że niektóre z tych książek czytane były z nakazu Ducha Epoki, inne charakteryzują autora jako poszukującego artystę, inne jeszcze pokazują go jako nienasyconego penetratora, odkrywcę różnych przestrzeni słowa, wyobraźni, frenezji, poszukiwacza mistrzów niepokornych, a więcej – nie mogących dojść do ładu z ciałem, imaginacją i światem.
„Metafizyczna elokwencja” Machnickiego dobrze się tłumaczy: tak jak w tomach dawniejszych opowiadała o „wchodzeniu w głąb”, tak teraz poeta przemierza sfery wyższe, zewnętrzne, gwiezdne, przestrzenie niezmierzone i pozakosmiczne. Może tak autor wyobraża sobie wędrówki ducha odłączonego od ciała?
Może od początku interesowało Machnickiego „istnienie” w światach równoległych, w których to samo znaczenie na dwoje się tłumaczy? Perseuszowa tęsknota do wiecznej metamorfozy?
Pisałem kiedyś, że ta poezja to nie żaden kreacjonizm ani surrealizm, ale dotkliwie zobrazowany głębszy, głęboki realizm. Bo jeśli coś dla poety jest możliwego do wyobrażenia, opisu, nazwania, to jest prawdziwie realne. Czasem to prawdziwie nastrojowo-liryczne, niekiedy żartobliwo-ironiczne światoodczucie, częściej jednak jak gdyby „paniczne”, pełne łaknień, zdające nam sprawozdanie z człowieczych nadmiarów i braków.
I ktoś w internetowych aktualnościach „Toposu” znów naprowadza na drogę interpretacji podobnej do konstatacji Darowskiego:
To szalenie archetypowy projekt, odwołujący się do źródeł (ważne dla tego poety pojęcie) sztuki. Połączona z mityczną opowieścią o świecie pierwotność sprawia, że nowy tom wierszy Mieczysława Machnickiego wprowadza przedziwny ton serio. W ten sposób Machnicki powraca do podstawowych funkcji języka, wraca do najpierwotniejszych zadań poezji.
Tu klasycyzm spotyka się z antyklasycyzmem. Ciemny Apollin usiłuje zamieszkać w domu jasnego Dionizosa, stają się na chwilę jednym, by poznać praprzyczynę, pojednać mikrokosmos z makrokosmosem.