Karolina Golimowska: Pnin
Za oknem wlokącego się w żółwim tempie pociągu było szaro, mokro i dziwnie schyłkowo. W środku za to panował nastrój kompletnie nijaki, było duszno i anonimowo. Iza była zdenerwowana i próbowała się uspokoić, czytając. Profesor Timofey Pnin mniej więcej w drugiej trzeciej pierwszego tomu dzieł zebranych Nabokova też właśnie podróżował pociągiem i to w podobnym celu – starał się dotrzeć na jakiś zapomniany przez czas uniwersytet na stepowym amerykańskim odludziu. Dzieła zebrane wypożyczone z biblioteki miały twardą ciemnozieloną okładkę nadgryzioną w lewym dolnym rogu przez jakieś cudze zwierzę, pewnie psa, i prezentowały się przez to dość odrażająco. Przeszłość bibliotecznych książek zawsze interesowała Izę; lubiła znajdować w nich karteczki i stare bilety na metro. Podkreślenia ją za to denerwowały, a już brakujący róg to naprawdę przesada, dégueulasse, jak zapewne powiedziałby z rosyjskim akcentem poliglota Pnin. Monotonny i zawsze wszystko błędnie intonujący, sztucznie wygenerowany pseudo-kobiecy głos właśnie zapowiedział następną stację. Pociąg nie tylko wlókł się niemiłosiernie, ale także zatrzymywał co chwila w miejscowościach o dziwnych nazwach, z których żadna, jak do tej pory, nie nadawała się na limeryk. Iza była w podróży od rana i siedziała teraz w trzecim z kolei pociągu, zmęczonym najwyraźniej pagórkowatą okolicą i swoim losem. Snuł się ów pociąg jak skacowany pisarz, po smutnej krainie o niewdzięcznej nazwie Kwaśnogród. Na jej południowym krańcu znajdował się uniwersytet, na którym za dwie i pół godziny miała rozpocząć się rozmowa o pracę z Izą w roli głównej. Usilnie zastanawiała się teraz, co ją podkusiło, żeby w ogóle się o tę pozycję starać. Mimo licznych prób nie mogła sobie przypomnieć, co to za myśli nią wtedy kierowały. W dodatku profesor Pnin, po dwóch godzinach jazdy właśnie się zorientował, że wsiadł do niewłaściwego pociągu i zmierza w zupełnie niepożądanym kierunku. Izie zrobiło się jakoś nieswojo i nerwowo zaczęła konsultować mapę w swoim telefonie, który skutecznie odmawiał posłuszeństwa, twierdząc, że w Kwaśnogrodzie nie ma zasięgu. Wyciągnęła więc pogniecioną i zaplamioną kawą analogową mapę analogowego Kwaśnogrodu i z mieszaniną ulgi i rozczarowania stwierdziła, że pociąg, w którym siedzi, w przeciwieństwie do pociągu Pnina, jedzie w wybranym przez nią, z absolutnie nieuzasadnionych skądinąd przyczyn, kierunku. Postanowiła zostawić szalonego profesora samego w jego nadgryzionej rzeczywistości, trochę zazdrosna o czekające go przygody. Podobnie jak on mieszkała już wiele lat w nie do końca swoim kraju, odmieniając, zdrabniając i żartując w obcym języku, który w większości przypadków przylegał do niej jak droga i elegancka skóra, która tylko czasami marszczyła się nienaturalnie w dziwnych miejscach. Pnin w całym swoim katastrofalnym jestestwie rozczulał ją i świetnie rozumiała naturę czyhających na niego absurdalności.
Iza była niewyspana i czuła, jak zmęczenie zaczyna naciskać jej na mózg, jak lekko pulsuje w skroniach. Podjęła kolejną próbę powrotu myślami do poprzedniej nocy, w końcu kiedyś musi o niej pomyśleć. Szaleństwa poważnej kobiety mają poważne konsekwencje i nie ma w tym nic rewolucyjnego. Poważne kobiety zaś myślą o tym, co im się przytrafia, nawet jeśli oznacza to przyznanie się przed sobą do bezmyślnego szaleństwa.
A Izie przytrafiało się ostatnio to i owo, do tego stopnia, że zaczęła rozważać porzucenie powagi dla świętego spokoju. Alarm wewnętrzny, gdzieś między izowym żołądkiem, a sercem zawył o drugiej w nocy przed porannym wyjazdem do Kwaśnogrodu. Bo oto Iza, wrażliwa i subtelna, elegancka, delikatna i stanowcza, wylądowała w zupełnie sobie nieznanym mieszkaniu, z, co bardziej zaskakujące, pięknym i bardzo młodym studentem, niestety zapomniała, jakiego kierunku. A wszystko to najwyraźniej po to, żeby o drugiej w nocy zorientować się, że jest bohaterką zupełnie innego opowiadania i musi czym prędzej wracać do domu. Wymagało to umiejętnego pozbierania swoich rzeczy z podłogi, ubrania się w nie po ciemku i opuszczenia tego obcego, brzydkiego, studenckiego mieszkania na palcach. To naprawdę zaskakujące, że ktoś tak ładny może mieszkać w tak brzydkim miejscu. Wybiegła z budynku, w ciemną noc, zdziwiona i nieczuła, a potem bardzo długo szła na piechotę z północy na południe wielkiego zaspanego miasta.
(…)
Cały tekst do przeczytania w Suplemencie 2015