20 mar

Karol Kościński: Profesor

Skąd mam wiedzieć, kto to był. Mówił, że profesor. Przychodził co środa. Listę robił, to chodziłem. Kogo nie ma na liście, chuja z zerówki. Zasady uznawał, trzeba mu przyznać, akademickie. A sesja przejebana, to wszyscy chodzili. I nikt go nie pytał, czy on jest profesor, czy nie jest. Po co miałby przychodzić, gdyby nie był profesor, nie? Z drugiej strony jakoś nikt nie zapytał, czy on jest profesor. Bo skoro był profesor, to mógł na wykład przysłać doktora, a sam robić swoje wykłady na innej uczelni, czyli tam też wysłać drugiego doktora, a samemu pić kawę albo poczytać gazetę. I szafa gra.
Gajer miał, pod krawatem był, nie zawsze pod kolor dobrany, ale mniejsza. Kartki wyjmował i z kartek półtorej godziny o etyce nawijał. A Platon to, a Arystoteles tamto. Pierwsze rzędy pisały, jak to pierwsze rzędy. Anegdoty zielonym długopisem, wykład niebieskim. Myśmy siedzieli z tyłu. Zwieracz czytał „Fakta”, a Mułenko, Warga, Sromowski i ja graliśmy w kenta albo w tysiąca na pieniądze. I szafa gra. Tylko Sromowski, psiora założył z Mułenkom spółdzielnię i grali pod siebie. Meldunki układali. A z kolei Warga jak tylko siedział na musie, wtasowywał se asa albo na początek, albo na koniec musa. Ja mu mówię, żeby dawał do przełożenia, zanim rozda. A on dawał do przełożenia, a potem wtasowywał se asa od nowa. To ja zacząłem podkładać asy z innych talii, którą miałem w torbie. W pewnej chwili w grze już było z dziesięć asów. Niektóre kolory miały po trzy czy cztery asy. Tyle że wszyscy cwaniaczyli i nikt nie wiedział, że inni widzą, to nikt o tych asach wolał nic nie mówić. I graliśmy dalej. Tylko Zwieracz ślinił się w gazetę i co chwila mówił, patrz jakie ona ma cycki, jakie ona ma cycki. A w tedy z przodu szedł syk i uspokajanie, i on już tylko ciszej, pod nosem w gazetę sobie mówił. Cyce, cycki, cyce, bimbały.
A ten nowy profesor, no to gadał, opowiadał, nawijał zupełnie inaczej niż ten drugi z pierwszego semestru. Bo tamten w ogóle się nie pojawiał. U niego układ był jasny i znany od lat. Kupujesz książkę i idziesz na egzamin. Zawieramy taką umowę dżentelmeńską, mówił na początku semestra. Wyglądało to tak, że profesor siedzi rozparty w fotelu, bęben mu się wylewa zza paska. Boi się poruszyć, bo na kolanach ma zeszycik z sentencjami. Na ścianie za plecami zdjęcie profesora na koniu. Koń się pod profesorem ugina i wygląda jak kucyk albo tarpan, bo profesor duży i wałkowaty. Obok wisi zdjęcie profesora na nartach tak zrobione, żeby profesor był tak duży jak ta góra, na której na nartach stoi. Na górze dalej małe ludziki i sosna. Od gogli profesora odbija się słońce. Trochę to wygląda jakby profesor zdjęcie robił w domu, a potem wklejał się w pejzaż w Photoshopie, bo w goglach mu się odbija włączony telewizor i kawałek pralki. A na biurku zdjęcia zwierząt domowych i żony w kapeluszu. Żona rozwija przyjaźń ze zwierzętami domowymi na spacerze w Wenecji, a na drugim to na moście Karola, w Pradze czeskiej.
Profesor tamten zaczynał tak: a przypomnij mi jak się nazywasz. A to potem otwierał książkę, którą kupiłeś. Dokładnie oglądał pierwszą stronę. Patrzył, czy książka nie kupiona od tych, co wcześniej byli, tyle że ze stroną wstawioną przez introligatora. Przystawił ją do nosa, wąchał, czy nie śmierdzi klejem. Trochę szarpał, czy nie szyta. Jak było w porządku, pisał dedykację i sentencję z zeszyciku, co miał go na kolanach otworzony i co się przez niego nie kręcił. Jak przychodziłeś z dwiema czy trzema książkami za dwa przedmioty, to czasem wyciągał pudełko z cukierkami z jednej z takich wielkich książek w skórzanych oprawach ze złoceniami, co stały mu za plecami w dwóch rzędach. Dawał ci starą krówkę. Mówił, te krówkie dostałem w prezencie od wdzięcznych studentów jednej z czołowych amerykańskich uczelni za cykl wykładów poświęconych polskiej etyce prawniczej. Częstuj się chłopcze śmiało. Krówka albo była twarda jak chuj, albo lepiła się do podniebienia i można ją było zeskrobać tylko palcem. Jak była twarda, prosta sprawa, szedłeś do kibla i wypluwałeś. Jak była miętka, trzeba było zdłubać nad kubłem i umyć ręce. Tylko Zwieracz u niego nie zdał, bo chciał pchnąć trzy fakultety za jedną książkę, a ekonomię u Dudy wybłagać na trzy za chodzenie.
A ten profesor, o którego mnie pan pyta, zupełnie był inny. Przychodził. Stękał z kartki, jak zeznawałem już wcześniej. I na koniec, jak już każdy myślał, że trzeba będzie zdawać regularny egzamin, a sesja przejebana i te cipy z pierwszych rzędów znowu nie będą chciały dać notatek, trzeba je będzie skląć jak zawsze, to on powiedział wtedy, że jego córka nie ma laptopa, a dziewczyna jest zdolna i jej do rozwoju naukowego jest laptop niezbędnie potrzebny. No jak trzeba kombinatorkę uskutecznić, to cipy do nas biegiem, mało se nóg z dupy nie połamały. No bo nikt jak Mułenko nie umie znaleźć taniego sprzęta, żeby jakoś wyglądał. Srebrny, aluminiowa obudowa, w środku kicha, ale chyba nie będzie przy wszystkich sprawdzał, myśleliśmy. On wziął, popatrzył i mówi – no ten jest na trójkę. My z indeksami bierzemy te trójki. Joł. Jedno z dupy, walić chcemy na browara. Tylko te cipy zaczęły narzekać, że trójka, to im średnia spadnie, że one się nie zapisywały na fakultet na trójkę, że tu nigdy trójek nie było w tym przedmiocie. Dopiero on mówi, że albo biorą trójki, albo piszą kolokwium z Kanta, no to wzięły, ale i tak niektóre prosiły o plusa.
A potem, jak zdawaliśmy karty i indeksy, baba z dziekanatu mówi nam, że takiego przedmiotu, jak etyka, to nie ma w programie w semestrze letnim. Bo dziekan uznał, że nie trzeba prowadzić, że już wystarczy tej etyki w semestrze zimowym. I wtedy się okazało, że ten człenio to nie żaden profesor, tylko nie wiadomo kto, no gościu z ulicy zwykły, przypałętany. Wydrukował se fałszywe plany ze swoim przedmiotem, powklejał na wydziale w miejsce prawdziwych, klucz brał od portiera i cztery grupy tak skroił. Tyle że się zaoczni musieli postarać lepiej, bo dostali po cztery, a nawet cztery z krzyżem.
To tyle co mam do zeznania w sprawie niniejszej. A i jeszcze chciałem uzupełnić, że on nie miał żadnych znaków szczególnych, ten profesor, tylko wyglądał przeciętnie, no jak pan albo ja, jak będę starszy.