Józef Częścik: Anatomia diabła
My, chłopy, wiedzieli i nasze baby tyż wiedziały, że on posuwa nockami te czarownice Baśke na końcu wsi. My ino tak udawali, że to dla nas ganc egal. Niech se tam robi, co chce, jego to czarci interes. Jaż wreszcie skończyła sie nasza i bab cierpliwość, to sie na niego zaczailim i zapolowalim.
Oj, na różniaste dziwa my juści polowali! W lesie na ten przykład na krasnale. Na wnyki je bralim. Idzie se taki krasnal bez las w swoji krasnyj kapocie i w czapce jak u świntego Mikołaja, a my go cap na wnyk! Nasze baby bardzo se chwaliły, jak takich nałapało sie całom opałke, bo to robotne stwory były. Wrócił chłop z lasu z opałkom pełnom krasnali, wysypał je na środek izby i ino krzyknoł jak na swojom od ołtarza:
– Do roboty, psiakrewy!
A te jak głupie za miotłe, za mop, za szczotke, za ścierke i zasuwać jaż sie kurzyło. Po godzinie miło było popatrzeć, jak cała chałupa wysprzuntana. Siad se tedy człek przed telewizorem pospołu z babom – bo ona tyż człowiek, ino drugi sort – i dumajom, jak fajno mieć w domu porzundek.
Abo złapać takiego ufoludka… Lata ci on, lata pod nosem jak ta mucha abo komar i ino bzyka, a tobie, chłopie, od jego bzykania tyż sie tego zachciewa. Jeden taki fruwał nad naszom wioskom w te i nazad jak ten głupek, to my se pomiarkowali:
– Poczekaj ty, latawico, my ci pokażem, kto tu we wsi rzundzi.
No to my rozwiesili sieci, niby to z nas rybaki, co sieci suszom. I zagapił sie gałgan, ten ufoludek znaczy sie, i wpad w te zasadzke. No to my te sieci tedy zwineli i juści go mamy pojmanego. My do niego po ludzku, a on do nas po ufoludzku. I weź sie z takim ćwokiem dogadaj! Pokazujem na niebo, skund przyleciał, co by sie dowiedzieć, która je ta jego gwiazdka. A on, durny, zaczoł sie trzuńść jak ta galareta ze świńskich nóżek, co na słonku za długo stała. No to my se wydumali, niechybnie to uciekinier wygnany z nieba, trza mu tedy pomóc, bo my nie takie jak ta jedna baba, co w telewizji bez przerwy jom widać i co na miejscu serca ma broszke, i bezto uciekinierów nie chce przyjmować. No to my go przygarneli jak prawdziwe krześcijany i katoliki i dali mu strawe, jak inszyj zwierzynie. Na noc my go zostawili na podwórku – niech tam se bidak pogapi na te swoje gwiazdy. Zapomnielim tylko, że nasze psy nie som krześcijany i katoliki, ino straszne łasuchy na ufoludki. Rano wstalim, a tu ufoludka ni ma, bo te ścierwa go zjadły. Pozostały ino te niebieskie anteny, no to my se wzieli je na tyczki do fasoli.
Łońskiego roku złapali my tyż dżina. We flaszce sie nieborak schował. My tu zajrzeli do flaszki, korek zembami wyciungneli, a on tedy chciał czmychnuńć. (…)
Cały tekst do przeczytania w nowym numerze „Wyspy”. Numer 2/2019 do kupienia w naszym sklepie internetowym lub w wersji elektronicznej na virtualo.pl