Jan Krzysztof Piasecki: Obywatel Sz.
Rano zadzwoniła Franka.
− Otruli Stara! – płakała do słuchawki.
Stanął mi przed oczami ten piękny, płowy duży pies. Łagodny, przyjacielski.
− Zaszył się pod schodami i tam umierał – powiedziała.
− Jak to się stało?
Star mieszkał w budzie w dużym ogrodzie Franki. Pilnował domu. Niekiedy wymykał się przez dziurę w siatce i truchtem biegł szeroką bitą drogą, prowadzącą przez niewielką wieś. Robił rundę i wracał. Gdy do szkoły szły dzieci, czasem szczekał przy siatce. Raczej z sympatii i nudy, niż ze złości. Jeden z chłopców panicznie się go bał. Niech pani nigdy nie wypuszcza psa, mój chłopak boi się chodzić do szkoły – zapowiedział France ojciec dziecka.
Star znalazł dziurę w płocie i w piątek znowu przespacerował się wiejską drogą. W sobotę zaczął chorować.
− U nas trują tłuczonym szkłem dodanym do mięsa – powiedziała Franka.
− A to swołocz! Zaskarż ich.
− Syn nie chce się w to mieszać – odparła.
− To ja przyjadę i zawiozę ciało do weterynarza na sekcję. Zaskarżę ich o znęcanie się nad zwierzętami.
– Nie udowodnisz… Zresztą może to nie ci, o których myślimy. W sąsiedniej wsi ktoś truje psy w taki sam sposób.
Rzeczywiście, skarżenie sąsiadów nie miało sensu. Ale dobrze by było zrobić sekcję. Rozwiesiłbym diagnozę po płotach. Może policjant z miasteczka przeszedłby się po domach, porozmawiał z ludźmi, popytał…
Odpaliłem starego diesla i ruszyłem do Franki. Mieszkała ponad trzydzieści kilometrów ode mnie, nad Biebrzą. Po drodze zajechałem na podwórze Władzia. Uwielbiałem odwiedzać Władka i jego żonę Urszulę. Mieszkali niedaleko, nad rzeczką. Byli to ludzie prości lecz piękni. Władek miał spore gospodarstwo i mimo wieku zapamiętale walczył o przetrwanie. Gdy owdowiał, nie mógł sobie poradzić. Ale krótko to trwało. W jego obejściu pojawiła się Ślązaczka. Tęga, dowcipna, zdawała się nad nim panować. To były pozory. Gdy Władzio dostawał białej gorączki, nikt nie mógł dotrzymać mu pola, nawet połowica. I tak pewnego dnia Ślązaczka odeszła. Został sam, znowu na krótko. Wkrótce zamieszkała u niego nowa kobieta.
− Skąd ty je bierzesz? – spytałem.
− Z Suwałk – powiedział. – Tam jest giełda, rodzaj targu. Chodzą one po takiej jednej ulicy i wybierasz, którą zechcesz. Pojedź ze mną, też sobie znajdziesz.
− E tam, z gazet je bierzesz – uśmiechnąłem się.
− Z gazet? Ty z internetu, ja może z gazet, po staremu… Co za różnica?
(…)
Cały tekst do przeczytania w numerze 1/2016 Kwartalnika Literackiego WYSPA