22 paź

Jakub Skurtys: Zwykła kolej rzeczy

Rafał Różewicz, Product placement. Zeszyty Poetyckie, Gniezno 2014

O czym nie jest debiutancki tomik Rafała Różewicza Product placement dowiemy się z dowcipnego (niestety tylko w zamyśle autora) antyposłowia Dawida Junga. Przypomnijmy: nie jest o cyberpoezji, Romanie Bromboszczu, rzeczywistości wirtualnej i przyszłości informacji. Zdołał za to młody poeta (rocznik 1990) najwyraźniej rozsierdzić młodego krytyka (rocznik 1980), reprezentującego w tym przypadku wydawnictwo, czyli Zeszyty Poetyckie. Sprowokował go w każdym razie do wypowiedzenia stanowiska i zajęcia pozycji po przeciwnej stronie barykady, tam, gdzie Rafał Różewicz w swoim tomie z zamysłem nie sięga, tzn. w rejonach dykcji spod znaku lubelskiej Rozdzielczości Chleba.
Jeśli miałbym zestawiać „refleksyjną” lirykę Różewicza – której z motta patronuje Miron Białoszewski wierszem O mojej pustelni z nawoływaniemObrotów rzeczy (ale raczej przez zbieżność przedmiotu opisu niż styl) – to raczej z poetami zwyczajności jak Douglas Dunn czy Philip Larkin, a na naszym gruncie Dariusz Sośnicki. Zasadnicza różnica jest taka, że Różewicz próbuje wprzęgnąć w codzienność elementy poetyki świadectwa. Nie zanurza co prawda rąk w symbolicznych popiołach, nie posługuje się okruchami języka, i nawet korzystając z figury kamienia, zręcznie odwraca sytuację:

Kamieniu czy naprawdę liczyłeś, że jeśli potknę się o ciebie,
to potknięcie będzie świadczyć o twoim istnieniu?
(Sytuacja wyjściowa)

Ale wbrew całej mimikrze to historia i pamięć, nie zaś teraźniejszość i codzienność są kluczowymi elementami w Product placement. Jeśli tak rozumieć „sytuację wyjściową” tomu Różewicza, to będzie nas ona wprowadzać na ścieżkę równoległą do cyberpoezji i afirmacji wirtualnej rzeczywistości, a tym samym gier językowych jako przygody czysto dyskursywnej; ścieżkę, która się z tamtą nie chce i nie może spotkać. Młody poeta podąża w stronę rzeczywistości, jakby próbował ją odzyskać i po latach wyjść spod patronatu frenchtheory. Nie znaczy to, że Różewicz jest naiwny, że nie doczytał czegoś z ostatnich lektur lub przespał minione dwudziestolecie. Jego wybór należy potraktować raczej w kategoriach świadomego odwrotu czy też „powrotu do rzeczy”, jak został  nazwany ów posthumanistyczny zwrot, opatrzony nazwiskami Bruno Latoura, Grahama Harmana i Bjørnara Olsena (by zderzyć najciekawsze, dostępne po polsku pozycje). Ale ten sam powrót do rzeczy(wistości) mógłby równie dobrze stać się odpowiedzią na narzekania Andrzeja Franaszka, być próbą nowego realizmu w duchu Miłosza czy Ważyka, tzn. poszukiwaniem tego, co w nas najbardziej ludzkie i doskwierające. Humanistyczny pierwiastek lokowałby się w tym przypadku w pozostałościach, w resztkach naszych konsumpcyjnych dóbr, które pozwalają opowiedzieć historię od zaplecza.
Składowe tekstów Różewicza zdają się czerpać z dwóch przynajmniej źródeł. Białoszewski patronuje codzienności – nasłuchom, obserwacjom, skrzętnemu notowaniu zwyczajnych sytuacji, ale też skłonności do ożywiania przedmiotów i ustawiania ich w niespotykanych pozycjach. Nie możemy jednak liczyć na przeżywaną w jego stylu epifanię, bo wiersze Różewicza pozostają rozładowane z napięć i nie afirmują w zwykłości rzeczy nowej, materialistycznej teologii. Statusowi przedmiotu, jako czemuś, co ma wartość historyczną, co może rozsnuwać przed nami opowieść równie ciekawą jak same narracje o dziejach, towarzyszy z kolei ofensywa „antropologii rzeczy” z ostatnich lat:

Chodzi o czystość rzeczy – zamiast książek
chcesz, żebym czytał oparcia ławek, inicjały na drzewach.
Pluł na Heideggera (podobno posunął się za daleko).
(Podstawy fenomenologii)

Paradoks sprawia, że patronem „zwrotu ku rzeczom” jest właśnie niemiecki filozof, wnikliwie przywoływany zarówno przez Latoura, jak i Olsena. „W naszym postępowaniu – stwierdza ten drugi – przedmioty są używane tak, jakby (mniej lub bardziej) nam się należały i stanowiły wewnętrzne cechy naszych poczynań. Nie dostarczają nam jedynie ram, sceny czy tła dla wykonywanych czynności, lecz są w sposób istotny i niezbędny włączone w ułatwianie nam tych działań. Toteż czas najwyższy, aby oddać im społeczne uznanie” (B. Olsen, W obronie rzeczy. Archeologia i ontologia przedmiotów, Warszawa 2013, s. 18). Różewicz nie realizuje jednak postulatów norweskiego badacza jeden do jednego, bo zamiast materialności interesuje go nadal sam przedmiot (lub produkt), a zamiast uwolnienia rzeczy od ich funkcji reprezentującej, nadaje im kolejne znaczenia. Zaczyna więc od rzeczy, od konkretnego produktu, któremu pozwala stać się metonimią systemu gospodarki konsumenckiej, opowiedzieć historię lub być osią danej sytuacji lirycznej. W ten sposób lokowanie produktu (jak głosi tytuł tomu) jest nie tylko częścią krytyki kapitalistycznego rynku ruchomości, w którym to, co stare i zużyte, skazane jest na zniszczenie, ale przede wszystkim jawi się jako próba zagnieżdżenia przedmiotu w historii i ponownego zakorzenienia go w zbiorowej wyobraźni, wyjałowionej przez konsumenckie praktyki. Przywodzi to na myśl szczególnie Pasaże Waltera Benjamina, które właśnie poprzez rzeczy – osadzające się w kolejnych warstwach historii pozostałości naszej produkcji – próbowały opowiedzieć o XIX wieku.
Przedmiot (jak np. reklamówka w wierszu Na zdrowie) staje się ważnym, mającym własną formę bytowania agensem, ale jest równocześnie pretekstem do snucia eschatologicznych refleksji i kierowania pytań w stronę czytelnika: „A ty gdzie skończysz kiedy wiatr zmieni kierunek” (s. 16). W kolejnym tekście (Czynne z powodu, że otwarte) takim bohaterem jest kasa fiskalna, a paragon zostaje materialnym zapisem, śladem naszych pragnień, swoistym wyrzutem sumienia, odbitym na papierze. W innym wierszu będzie to tajemnicza skrzynia przy kiosku (Podchwytliwe pytania) albo kosz na śmieci:

W przeciwieństwie do sztućców jest sam.
Otoczony przez gąbki oraz wszelkiej maści
płyny może jedynie obcować z butlą,
której zdarza się wyjść z siebie.

Dlatego czasami stawia opór, wtedy
zahacza o rurę odpływową,
jakby, mimo wszystko, chciał zostać
na starych śmieciach. Ale to nie śmieci są
najgorsze ani zapach – zwykła kolej rzeczy.
(Tworzywo ludzkie)

Są takie frazy lub ich fragmenty, które odnoszą się do konkretnej sytuacji poetyckiej, pogrywają z idiomem i sygnują perspektywę przedmiotów, a równocześnie zawierają w sobie cały tragizm tej nowej, posthumanistycznej relacji. „Zwykła kolej rzeczy”, „na pozór utraconych / rzeczy” (Zapowiedź, s. 40), w których czytelnik próbuje się dopatrzyć innej strony naszego istnienia, zapewne bardziej krytycznej, ale i bardziej empatycznej. Mimo tej zreifikowanej perspektywy, to przecież człowiek pozostaje w centrum tomu Różewicza: człowiek wśród przedmiotów, z którymi nie ma żadnego kontaktu – może ich tylko używać, a potem wyrzucić je, jak w przypadku żarówek: „(…) bo jedyne co mogę / dla nich zrobić, to zapalić świeczkę. / Następnie wyrzucić na zbity pysk” (Ostateczne rozwiązanie kwestii dnia, s. 39). Nie ma miejsca na dialog i jest to dość charakterystyczne – rzeczy mówią o nas, ale nie do nas; ich „opowieść” zawsze pozostanie rekonstrukcją, dziełem rąk z przemocą sięgających jeszcze głębiej i próbujących doszukać się tej głębi (jak w Zapowiedzi, finalnym tekście tomu). Lepiej nawet niż motto pasuje do wierszy Różewicza inny fragment z tego samego tekstu Białoszewskiego: „Tak / w mojej pustelni kusi: / samotność / pamięć świata / i to, że mam się za poetę”. Na poecie spoczywałby szczególny obowiązek (ale i dar) katalogowania rzeczy, które dają świadectwo i są „pamięcią świata”. Ciężar zostaje zatem przesunięty, historia zapośredniczona, człowiek odciążony z roli kluczowego świadka w procesie dziejów. Ale marny z tego pożytek, bo nie zmienia się w związku z tym ani status rzeczy, ani człowieka.
Jakie zatem miejsce w obrębie naszej codzienności zajmują przedmioty? Na ile mogą opowiedzieć ją za nas? Ile w tej opowieści będzie „nauki” i „ciężaru”, który przełoży się na nasze głębsze odczuwanie lub rozumienie historii? Te trzy pytania sygnują perspektywy, które połączył w Product placement Różewicz i jest to połączenie ambitne, próbujące na nowo postawić problem uwikłania historii w teraźniejszość bez nachalnego epatowania przemocą i śmiercią, czy migotliwego estetyzowania. Ale jak zauważał Maurice Blanchot: le quotidien échappe, codzienność ucieka nam i jest być może najtrudniej uchwytnym przedmiotem opisu. Łatwo tu popaść z jednej strony w estetyzm właśnie, z drugiej w celowe uhistorycznienie, zastąpienie tego, co zwyczajne, nudne i powtarzalne znaczącą (przy)powieścią (jak np. wierszu 1954). A szczególnie trudno pogodzić codzienność z poetyką świadectwa, bo równocześnie bronimy banalności naszej historii i wpisujemy ją w symboliczne ramy.
Różewicz snuje narrację z początku wieku XXI, ale chętnie cofa się o sto lat, np. do czasów wojennych, w stronę tematu Zagłady czy niemieckiej okupacji. Z pewnością jego „przedmiot” zyskuje przez to większy bagaż doświadczeń, staje się znaczącym świadkiem wydarzeń bardziej tragicznych, niż tylko rosnące nierówności społeczne i ruchy młodych Oburzonych. Kategoria świadka wielokrotnie wysuwa się na pierwszy plan w tych wierszach, czasem wbrew obserwacjom codzienności, dodawana nieco na siłę i na prawach puenty (jak w wierszu Ślady, niepotrzebnie zamkniętym „ironiczną” frazą „O włosach ciężko jest jednak pisać po Auschwitz”). Ten powrót przypomina również pewne językowe klisze, związane z pracą przemocy, którą Różewicz próbuje zarazem przechwycić i przejaskrawić, jak w tytułach tekstów Obóz kulinarny z wersem: „wyglądała tak: najpierw selekcja, potem kąpiel i do gazu” (s. 9), czy właśnie w Ostatecznym rozwiązaniu kwestii dnia. Inspiracje Paulem Celanem przeważają w tym momencie nad patronatem Białoszewskiego. Niby te „nazistowskie” slogany nie są dane wprost, funkcjonują na zasadzie pewnych konotacji (wprowadza je zresztą wiersz o takim tytule: Konotacje, s. 8), ale nie w pełni udaje się rozładować ich symboliczny potencjał. Choć może w tej „resztce produkcji” i próbie opowiedzenia o niej celowo pozostaje również „resztka przemocy”, jakieś militarne niedopowiedzenie na pograniczu wielkiej mobilizacji rzeczy (Versus, s. 6), niby ironiczna, ale jednak wątpliwość – czy historia (i język) mogą zapomnieć, wyprzeć (się), wybaczyć?

Myślę o tym, patrząc na moją pralkę, po czym
zastanawiam się, co jeszcze uda jej się zatuszować.
Chciałbym zaznaczyć, że pralkę mam niemiecką.

Niemcy
bowiem produkują najlepsze pralki
i musisz przyznać: jest w tym coś niepokojącego