Jakub Skurtys: Wyjścia, wejścia i zaczepki
Rafał Gawin, Wycieczki osobiste / Code of chang. OFF_Press/Zeszyty Poetyckie, Gniezno 2011.
Po latach intensywnej obecności Rafała Gawina w życiu literackim i na łamach kolejnych pism – jako poety, animatora kultury i redaktora – otrzymujemy wreszcie jego debiutancki tomik. Na dwujęzyczne Wycieczki osobiste, na rynku angielskim wydane pod tytułem Code of Change (w przekładzie Marka Kaźmierskiego), złożyły się teksty w większości wcześniej już publikowane, choć rozproszone po antologiach, arkuszu (Przymiarki, Wrocław 2009) i czasopismach.
Gawin składał swój debiut kilka dobrych lat i – jeśli prześledzić kolejne publikacje – zdać się mogło, że jego styl ulegał przez ten czas licznym przemianom. Tymczasem zebrane w jednym tomie wiersze składają się w konsekwentną wizję pisarza, którego warto wziąć pod uwagę i zaznaczyć na mapie naszej młodej poezji. Spójność tworzonej przez lata książki wspierać ma kompozycja, odrobinę naznaczona manieryzmem projektu. Kolejne części (Związki, Miejsca, Istoty, Rzeczy i Wyjścia) „wykwitają” niejako ze słów pierwszego utworu, ulokowanego poza rozkładem i nabierającego programowego charakteru. Znamienne to tym bardziej, że wiersz poświęcony jest Karolowi Maliszewskiemu (jeśli rozszyfrować dedykację) i na kilku poziomach włącza się w dyskusję o miejscu literatury w codziennym życiu:
I za każdym razem zagłębiasz się w lekturze,
jakby była obowiązkowa. Liczysz atrakcyjne figury
i mrugnięcia okiem.
Czy kiedyś się oswoisz? Czy następne wyjście
pozwoli ci raz na zawsze opuścić te miejsca,
istoty, rzeczy?
(Antykwariat. Dom publiczny)
Czytanie – w nieco oskarżycielskim akcie – jawi się tu jako gest metafizyczny, a wyjście z lektury graniczyłoby z „wyjściem ostatecznym”, wyjściem poza życie, wyprowadzką z rzeczywistości, pojętej jako symulakrum tekstów. Uwagę zwraca zresztą kenotyczny aspekt ostatniego pytania, który refleksję Gawina kieruje nieuchronnie w stronę myśli religijnej. Wychodzenie nosi więc u niego nie tyle znamiona transgresji (przekroczenia, otwarcia ku czemuś), co właśnie opuszczenia, wyrzekania się i wyzbywania. Znamienne dla tej poezji okazują się tym samym napięcia między powierzchnią a głębią, z naczelną rolą obserwacji jako próby zakotwiczenia, zaczepienia się w świecie i odnalezienia oparcia.
Od strony powierzchni nieco modernistycznie powracają więc lustra, a podmiotowa kreacja jawi się jako gra kolejnych odbić i zasłyszeń. Poeta przejmuje frazy znanych autorów – od Miłosza po Pasewicza – i podkrada znane sformułowania, by uprowadzić je w inną stronę. Trzeba dokonać aktu rozbiórki, oczyścić teren pod nowy wiersz, ale bez nonszalanckiej niewiedzy, bez pretensjonalnych deklaracji i dyletanctwa. W tym kontekście ironiczna „lektura obowiązkowa” z przytaczanego Antykwariatu staje się odpowiedzią na pytanie o stosunek do tradycji; odpowiedzią afirmatywną, która młodzieńczy bunt przekuwa w agoniczny spór z poprzednikami. „Czytajmy Darka Foksa. Kradnie, / zabija, mówi fałszywe świadectwo”, ale zdobywajmy się przy tym na własne dekalogi. I w tymże wierszu dalej:
Bierzmy z niego przykład. Żeby coś zbudować,
trzeba najpierw rozebrać to, co zaległe.
Źródłom się nie odmawia, byle za każdym razem nie tonąć
w przypisach i puentach. Z akcją jest jak ze sznurówką.
(Zakończenie, rozwinięcie, wstęp, motto)
Stosunek Gawina do źródeł, szeroko pojętej tradycji – upostaciowionej i rozumianej jako galeria osobowości – to tylko jeden ze sposobów zaczepienia (się). Łódzki poeta dokonuje nieustannych manipulacji składniowych, chwyta się poszczególnych słów i również w nich poszukuje dla siebie miejsca. Zabawa ta okazuje się zawsze badaniem możliwości wypowiedzenia, sprawdzaniem, na ile jeszcze wystarczy nam języka (choćby Wesele, komunia, chrzciny czy Materiał się wyczerpuje, będący wariacją wokół tytułowego rzeczownika). Kolejne rozbiórki składniowe i niepokorny lingwizm doprowadzić muszą jednak do egzystencjalnego wyznania:
Nic mnie nie czeka
oprócz żony bez domu –
bez luster. Naśladuję wszystkich.
Ewolucja mnie przeraża,
najbardziej w literaturze.
(Pogoda dla kangurów)
Doklejają się kolejne głosy, a poeta małpuje historię, ale w samym akcie powtarzania nie ma już nic prześmiewczego. „Powtarzam się. Skaczę.” – pisze Gawin w ostatnim wierszu z tomu i to również potraktować warto jako deklarację; wydobyć z debiutu łódzkiego twórcy przerażenie, które odkłada się w tekstach, i nieśmiałe próby, aby je przezwyciężyć lub chociaż osłabić.
Ale czy w historiozofii łódzkiego twórcy rzeczywiście najważniejsza jest retoryka permanentnego powrotu? Na powierzchni poeta oferuje nam grę powtórzeń albo inaczej: grę w powtarzanie, w którymś momencie jednak „niebezpieczna wiązka” (choćby ta z wiersza o takim tytule) odbija się od luster i kieruje w głąb, pod powierzchnię rzeczy i zdarzeń. Jeśli pomyślimy o Gawinie jak o obłędnym filozofie, który błaznuje na powierzchni, by nieustannie poszukiwać czegoś wewnątrz, poszczególne części tomu nabiorą nowych znaczeń. Istoty przełożone na angielski zmieniają się wszak w Essentials (rzeczy niezbędne, podstawowe), odzyskując źródłowy pierwiastek esse – bytu, i zwracając nas w stronę pytań z zakresu ontologii. Tymczasem bohater wciąż diagnozuje swoją kondycję jako przejściową, przechodnią i nieprzystawalną, dostrzega wymykanie się – być może wbrew woli – modernistycznym schematom:
Światło nie ma szans.
Błyski demaskują gwoździe,
świadczą, że ciągle coś przybijam,
a to spada. Tego się nie wytnie – polski księżyc
nigdy nie był sierpem. Nie będzie krzyżem,
ojczyzna zasłuży na inny kaganiec. Ulepiony z zimnej gliny,
nie utrzymam się na powierzchni. Nie mam siły,
by się zapaść.
(Matki. Ballada o zabarwieniu erotycznym)
W ironicznym Kocie, hochsztaplerce i spróchniałej komodzie (będącym aluzją do Opowieści z Narnii C.S. Lewisa, a raczej mody na ich filmową adaptację), pisze poeta:
Przecież nie tylko Chrystus nosił
długie włosy, a wynieśli Chrystusa. Uleciał duch,
niech żyje duchota w wygodnym grajdołku
pod ziemią. Dalej szukasz zaczepki?
W kontekście wcześniejszych tekstów i obecnego w wierszu, wyraźnego gestu profanacji, dwojako czytać trzeba końcowy zwrot. Dalej szukasz zaczepki? Występujesz więc przed tłum, igrasz ze śmiercią, grając o własną świętość i wyjątkowość. W ten sposób i ja – wiersz – szukam zaczepki, podważam i prowokuję, wyróżniam (się). Ale owa „zaczepka” jest również „zaczepieniem”, poszukiwaniem, może nie tyle gruntu, co punktu odniesienia, wbijaniem gwoździ (choćby tych z Matek), zbliżającym do ukrzyżowania. Poezja Gawina równocześnie zaczepia i rozpaczliwie poszukuje, pragnie wręcz zaczepienia, które gwarantowałaby jej jakaś stabilniejsza ontologia. Tymczasem status podmiotu podlega ciągłemu osłabianiu, a pozorna pewność językowych gier opuszcza sferę literatury, by okazać się w końcu grą o życie.
Można odnotować autorowi kilka słabszych utworów, ale choćby erotyki, wybijające się ponad poziom, sprawnie bronią całego tomu. To poezja odważna i niejednokrotnie prowokująca swoją bezpośredniością, bezpardonowo włączająca czytelnika w narrację. „To twoja ostatnia szansa, żeby oddać mi głos” stwierdza Gawin w Niebezpiecznych wiązkach, eksponując jak łatwo za pomocą prostych przemilczeń dokonać przejścia od wygłoszenia (się) i głosowania (jako możliwości wyboru) do etycznej uzurpacji. Na naszej młodej scenie łódzkiego twórcę cechuje jedna z tych dykcji, która wybrzmiewa w odpowiednim momencie – gdzieś między młodzieńczym buntem i spontanicznością, a artystyczną odpowiedzialnością za tworzony projekt. Może więc warto – choćby na chwilę – oddać Gawinowi głos.