Historyk w świecie wydawców
Z prof. Jerzym W. Borejszą rozmawia Piotr Dobrołęcki
Swój bliski związek ze światem wydawniczym odziedziczył pan oczywiście po ojcu, Jerzym Borejszy, legendarnym twórcy największego w całej polskiej historii koncernu medialnego, czyli Spółdzielni Wydawniczo-Oświatowej Czytelnik. Często zresztą z powodu zbieżności imienia mylą pana z pańskim ojcem…
Czy odziedziczyłem trudno powiedzieć, ale wychowałem się wśród pisarzy i wydawców. A jeśli mowa o genach, to jakieś może mam po pradziadku Aronie Goldbergu, nauczycielu hebrajskiego i poecie. Zbór rękopisów jego poezji znajduje się w YIVO – instytucie naukowym w Nowym Jorku. A dziadkiem ze strony ojca był Abraham Goldberg, zmarły w 1933 roku redaktor najpoważniejszej w Europie w jego czasach gazety „Hajnt” („Dziś”) ukazującej się w języku jidysz. Warto zajrzeć do warszawskiej restauracji pod Samsonem, gdzie wisi kopia znanego obrazu, na którym zegarmistrz żydowski czyta „Hajnta”.Ten tytuł ukazywał się od 1908 do 1939 roku i uznawany jest za pismo-legendę. Znakomitą książkę o tej prasie napisała młoda warszawska profesor Joanna Nalewajko-Kulikov, jest tam sporo o moim dziadku, który zmarł zanim się narodziłem. Książka nosi tytuł Mówić we własnym imieniu. Prasa jidyszowa a tworzenie żydowskiej tożsamości narodowej (Neriton). Autorka jest między innymi laureatką Nagrody Jana Karskiego.
Jak pan pamięta wydawnictwo Czytelnik z czasów, gdy tworzył go pana ojciec?
To było wspaniałe! Niedawno rozmawiałem o tym z Markiem Chmielewskim, który tak jak moja rodzina mieszkał w kamienicy Czytelnika przy Frascati 1 w Warszawie, a przed tym jeszcze z Jurkiem Jedlickim, jednym z najznakomitszych historyków polskich. Jurek, który był humanistą o renomie europejskiej, wspominał tamte czasy, bo jego matka była redaktorem w Czytelniku. Jak przypomniał Eryk Krasucki w biografii mojego ojca zatytułowanej „Międzynarodowy komunista”, w ciągu kilku lat prezesury Jerzego Borejszy powstanie charakterystyczne określenie, a mianowicie „dzieci Czytelnika”, do których zaliczał właśnie Jerzego Jedlickiego i mnie. Czytelnik to było przedsiębiorstwo, w skład którego wchodziły nawet majątki ziemskie w Wielkopolsce, zarządzane przez ukrywającego się w ten sposób znanego dyplomatę i historyka Stanisława Zabiełłę. Czytelnik miał trzy domy wczasowe w centrum Bukowiny, miał też dom w Świdrze. Jak wspominam dzieciństwo, to wspominam wakacje w Świdrze i wakacje w Bukowinie, wspominam też wyjazd – nie do domów Czytelnika – ale do pustych poniemieckich domów w Międzyzdrojach. Dyrektorami w Czytelniku byli wówczas Czesław Kulesza i Kazimierz Mliczewski, pionierzy w tamtych czasach. Mój ojciec zgarnął ich z ulicy w Lublinie, gdy byli jeszcze w pasiakach z obozu na Majdanku. Czesław Kulesza był potem szefem wszystkich polskich drukarń, kierował wydawnictwami, a przed emeryturą był dyrektorem Wydawnictw Naukowo-Technicznych. Obaj „wpadli” w Czytelnika i porobili kariery. Ale o tym dowiedziałem się później. (…)
Cały wywiad do przeczytania w nowym numerze „Wyspy”. Numer 2/2019 do kupienia w naszym sklepie internetowym lub w wersji elektronicznej na virtualo.pl