22 lip

Dariusz Szymanowski: Trzymany na dystans

Piotr Makowski, Soundtrack. Fundacja na Rzecz Kultury i Edukacji im. Tymoteusza Karpowicza, Wrocław 2011.

Liza. Also known as: Natasha, Kate, Jayden, Nelly.
Zlepiona z kilku.
Piotr Makowski

Adnotacja znajdująca się na piątej stronie najnowszej, drugiej już, książki Piotra Makowskiego: „Nagroda w I Ogólnopolskim Konkursie im. Tymoteusza Karpowicza na autorską książkę poetycką”, może okazać się dla odbiorcy co najmniej myląca. Soundtrack, bo taki nosi tytuł, nie jest bowiem tomem poetyckim, do jakiego jest przyzwyczajony statystyczny czytelnik poezji. Autor przeplótł wiersze fragmentami prozy, która stanowi mniej więcej trzy czwarte całego tomu. Rozwiązanie takie nie jest jednak nowe i nie powinno nikogo zaskoczyć, przed Makowskim zrobił to chociażby Tadeusz Różewicz (Matka odchodzi).

Nie forma jednak, na którą zdecydował się autor, najbardziej mnie interesuje, a konstrukcja bohatera, jego wariantywność. Czytamy w Soundtracku: „Wszyscy noszą twarze jak maski”. Czy bohater Makowskiego jest wcielającym się w różne role błaznem, zmieniającym maski w zależności od miejsca i chwili, bohaterem „zlepionym z kilku”?

Mamy tu na przykład mężczyznę (Trailer), który wypowiada się w imieniu bliżej nieokreślonej grupy ludzi (prawdopodobnie swoich współpracowników), i mówi: „nas ze studiów wyrzucili”. Kim on jest? Wiemy tylko tyle, że jest on pracownikiem firmy, która zajmuje się wszystkim i niczym, a dokładniej jeżdżeniem tramwajami. Do jego głównych zadań należy „gromadzenie spostrzeżeń”. To on szanuje zakazy, sam mówi „wiem to z jakiejś książki, kiedy jeszcze czytałem książki. Kiedy jeszcze mogłem. Bo teraz nie, teraz wyobraźnia nie może działać, zatarłyby się twarze”. To kolekcjoner wcale nieciekawej rzeczywistości, to każdy z nas jeżdżący do pracy tramwajem, autobusem, metrem. Coś tam przecież przeczytaliśmy, niektórzy skończyli studia, inni nie. Przyglądamy się innym badawczo, próbujemy tych innych oswoić, polubić, by na końcu wymazać z pamięci.

Podmiot mówiący w Soundtracku łudząco przypomina postać stworzoną przez Marka Koterskiego. Makowski również obdarza swojego bohatera fobiami i nerwicą natręctw. Adaś Miałczyński po wielokroć sprawdzał po wyjściu z domu, czy aby na pewno zamknął drzwi. Andrzej Makowskiego dwa razy dziennie wyrzuca śmieci, choć to „mega stresująca czynność” (podobną scenę, także z wynoszeniem śmieci, znajdziemy przecież w Życiu wewnętrznym Koterskiego). Łączy te dwie postaci popkultury również, żeby tak rzecz – fraza Miałczyńskiego, to ciągłe argumentowanie każdego kolejnego kroku, usprawiedliwianie się przed sobą samym, jak tu: „W przedpokoju nakładam buty o miękkiej podeszwie, żeby nie było słychać moich kroków (…) Śmieci wystawiam na korytarz i wracam do kuchni, siadam na parapecie, obserwuję podwórze”. Gdzie indziej czytamy: „Jest mi gorąco. Siedzę w kurtce i butach już od dwóch godzin. Kurwa. Nawet nie palę. Boję się, że z dołu ktoś mógłby dostrzec mój żar” albo tu, gdy tęskni za docenieniem, przekonany o swojej wartości. Geniusz w skórze nieudacznika: „Jeszcze nie jestem sławny, ale czasem upijam się i zachowuję się wtedy tak, jakbym był. Jakbym już chwycił Boga za rogi. Dajcie mi szansę, to ją wykorzystam, mówię wtedy do siebie i ze zrozumieniem potakuję, głową macham z namysłem”.

Bohater Makowskiego nie domaga się od nas interpretacji swoich fobii, liczy (może) – by tak się po kantowsku wyrazić – na bezinteresowne zainteresowanie. Ale to właśnie on jest najmocniejszym punktem nowej książki autora Niektórzy mają się lepiej.

Napisał Makowski książkę, która nie jest li tylko konstrukcyjną zabawą, reprezentacją, zręcznego – dodajmy – warsztatu młodego pisarza. Udało się Makowskiemu coś więcej, stworzył bohatera znanego i nieznanego, pociągającego i odpychającego, bohatera i antybohatera zarazem. I jakkolwiek ktoś mógłby narzekać, że fabuła nie porywa, bo cóż to właściwie jest? – scenki jakieś, szkice zaledwie, taki literacki paradokument, to z pewnością doceni próbę – wcale udaną, jak sądzę – wykreowania everymana na miarę naszych możliwości. Makowski dostrzegł bowiem coś więcej: że dzisiejszy świat domaga się nie tyle obiektywnego czy zobiektywizowanego świadectwa, co dystansu. Bo zadaniem poezji, literatury, szerzej jeszcze – zadaniem sztuki – nie jest wystawianie światu świadectwa, a stawanie przeciwko niemu.